20 listopada 1989r.
Cytat na dziś:
"Ludzie nie płaczą dlatego, że są słabi. Płaczą, bo byli silni zbyt długo."
O nie....
Ona wróciła....
Jesy ☺
***
-Obiecujesz?
-Obiecuję.
Zayn uśmiechnął się szeroko, ale natychmiast spoważniał. Złapał partnera za rękę i wyszedł z nim na tyły domu. Teoretycznie powinien znajdować się tu ogródek, jednak pod wpływem lat drewniany płot zapadał się coraz bardziej, nie mówiąc już o sile wiatru, który przewracał deski raz za razem. Teraz ta przestrzeń łączyła się z lasem, tworząc jednolitą całość. Tylko gdzieniegdzie można było dojrzeć pojedyncze faktury drewna obrośnięte mchem, lekko wychylające się spod powierzchni ziemi. Weszli w gęstszą część lasu, która spowita była mrokiem. Tylko nieliczne promienie światła dostawały się tutaj poprzez bujną koronę drzew. Chłopcy wchodzili coraz głębiej w gęstwinę. Kierowali się pewnie przed siebie. Louis wziął mulata na ręce kiedy musieli przejść przez niewielki strumyczek. Jego książę nie może zmoknąć! Jeszcze by go przewiało i choroba murowana. Szatyn ostatnimi czasy zrobił się bardzo opiekuńczy. Wcześniej też był, ale teraz pokazywał to na każdym kroku. Brunet wiedział czym to jest spowodowane. Nareszcie mogli być razem. Nie było już tej trzeciej osoby. Nagle ich oczom ukazała się niewielka polana pełna bialutkich kwiatków. Drzewa rozchodziły się dookoła przez co miejsce było jasnym elementem lasu. Zayn zaśmiał się słodko, ucałowując miłość swojego życia w policzek, po czym pobiegł zerwać kilka roślinek. Tomlinson podszedł do niego i wtulił się w jego plecy. Brodę oparł na ramieniu partnera i złożył delikatny pocałunek na odsłoniętej szyi. Mulat zamruczał na tą pieszczotę. Wsunął dłoń w kasztanowe włosy chłopaka, ciągnąc za kosmyki i przyciągając go jak najbliżej swojej rozgrzanej skóry. Później złączyli usta w namiętnym pocałunku. Cel ich wyprawy tutaj został zapomniany. Liczyła się tylko druga osoba. Ciepło, które emanowało z jej ciała. Położyli się delikatnie na trawie, pogłębiając pocałunek, a ich dłonie rozpoczęły wędrówkę po kolei pozbywając się kolejnych elementów garderoby.
***
Dziewczyny stały przed drzwiami domu, cichutko nucąc pogrzebową melodię. Wszystkie ubrane były w czarne sukienki. Najpierw z domu wyszedł Liam z Niallem, niosąc ciało dziewczyny zawinięte w białe prześcieradło, które robiło za trumnę. Zaraz za nimi szedł Louis z Zaynem, trzymając go mocno w objęciach. Mulat miał w dłoni chusteczkę, którą co jakiś czas ocierał kąciki oczu. Kondukt odszedł od budynku do dawniej wykopanej już dziury. Nikt nie przemawiał. Nikt tak naprawdę nie płakał. Robili to bardziej z zasad moralnych niż z prawdziwej chęci urządzenia zmarłej pogrzebu. W miarę swoich możliwości chłopcy delikatnie ułożyli ciało dziewczyny. Każdy pochylił się nad płótnem z przygnębionym wyrazem twarzy. Ale czy naprawdę, któremukolwiek z nich było smutno? Dziewczyny nawet jej tak dobrze nie znały. Louis, Niall i Liam wręcz cieszyli się, że to już koniec. Jedynie Zayn czuł delikatne kłucie w sercu w pewien sposób obwiniając się za całą tą sytuację. Mimo wielokrotnych zapewnień swojego partnera dalej sądził, że jest w niektórych aspektach gorszy niż denatka. Zaraz po zakopaniu dołu grupa zaczęła się rozchodzić. Tomlinson również chciał wrócić do domu jednak brunet złapał go za nadgarstek w odpowiednim momencie.
-Zaczekaj - mruknął.
Wyjął z kieszeni marynarki białe kwiaty, które kilka dni wcześniej zebrał specjalnie na tą okazję. Ułożył je z przesadną dokładnością na kopcu usypanym z ziemi. Odszedł kilka kroków w tym i skrył twarz w ramionach drugiego chłopaka. Chciało mu się płakać, ale nie z powodu Eleanor. Mocniej wtulił się w partnera. Zagryzł wargę, próbując nie dopuścić łez do głosu. Mimo wszystko nie udało mu się powstrzymać słonawej cieczy. Ku jego nieszczęściu, Louis natychmiast poczuł mokrą plamę w miejscu gdzie znajdowała się twarz mulata. Chłopak umiejscowił dłonie na plecach bruneta, przyciągając go bliżej siebie. Głaskał go wzdłuż kręgosłupa i nucił jakąś spokojną melodyjkę do ucha. Malik szybko się uspokoił. Onieśmielony ocierał wilgotne policzki.
-Przepraszam. To tylko - pociągnął nosem. - chwila słabości.
-Shh, już jest okej.
Stali jeszcze przez dłuższą chwilę wtuleni w siebie kiedy nagle nad ich głowami rozległ się huk błyskawicy. Obydwoje podskoczyli w miejscu. Nie trzeba było długo czekać, by zaczęło padać. Szatyn zdjął swoją marynarkę i rozłożył ją nad ich głowami, tworząc prowizoryczny parasol. Droga z powrotem do domu nie zajęła im dużo czasu. Kiedy byli już na ganku, a dłoń Zayna spoczywała na gałce w pełnej gotowości by otworzyć drzwi, Louis delikatnie złapał go za ramię i odsunął od drewnianej powierzchni. Spojrzał mu głęboko w oczy. Błękitne tęczówki spotkały karmelowe. Mulat onieśmielony spuścił wzrok, lecz Tomlinson używając palca wskazującego i kciuka uniósł mu podbródek do góry. Mimo wszystko brunet patrzył się gdzie popadnie byle nie na szatyna. Chłopak odchrząknął.
-Widzę, że coś cię trapi i będę czuł się zaszczycony jeśli zechcesz się ze mną z tym podzielić, ale nawet jeśli wolisz to zachować dla siebie i tak jest okej. Szanuję twój wybór, ale chcę byś wiedział coś bardzo ważnego.
-Co takiego?
-Kocham cię.
***
Jesy wymknęła się z pokoju niepostrzeżenie. Po kieszeniach szlafroku miała poupychane świeczki i pudełeczko zapałek. Wiedziała, że powinna zaczekać na resztę dziewczyn, ale po prostu nie mogła. Musiała poznać całą prawdę, która nurtowała ją już od tylu lat. Stanęła przed drzwiami do pokoju Harry'ego. Wzięła głęboki oddech i wyjęła słoiczek z solą. Wysypała jej trochę przez drewnianą powierzchnią. Dzięki temu jeżeli coś pójdzie nie tak, jej zaklęcie nie wydostanie się na zewnątrz. Ostrożnie, uważając by nie wdepnąć w kryształki, weszła do pokoju. Na łóżku leżał chłopak. Z dnia na dzień wyglądał coraz gorzej. Perrie żywiła się jego energią życiową i widać było, że nie oszczędzała go. Szatyn był blady niczym kartka papieru, miał zapadnięte policzki, a coraz więcej kości można było zobaczyć gołym okiem. Dziewczyna nie traciła czasu. Szybko podeszła do Stylesa i sięgnęła do jego nadgarstka.
-Wybacz mi Hazz - szepnęła.
Wyjęła scyzoryk i pewnym ruchem przejechała ostrzem po skórze. Krew zaczęła sączyć się z rany, a oddech przyjaciela zrobił się płytszy niż wcześniej. Szatynka cmoknęła go w czoło, mrucząc o tym jak dobrze to zniósł po czym z jeszcze większym bólem serca, wysypała na rozcięcie trochę soli. Krzyk chłopaka przerwał nocną ciszę. Wił się i skomlał, a jedyne co mogła zrobić Jesy to stać i się temu przyglądać. Wiedziała, że za chwilę czeka ją największa próba wytrzymałości w jej życiu. Przymknęła powieki, powtarzając sobie w myślach, że szatyn na pewno jest opętany. Wszystko na to wskazywało, jeśli jednak się pomyliła to może skończyć się śmiercią. Dopiero teraz zdała sobie sprawę co zrobiła, ale było już za późno by się wycofać. Wiedziała, że trzyma jego życie w swoich dłoniach. Otworzyła szeroko oczy kiedy słyszała jak chłopak cienkim, słabym głosem woła jej imię.
-Jesy co ty robisz? Proszę pomóż mi. Nie pozwól mi się wykrwawić. Jess, proszę. Myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi. Wybaczę ci to tylko nie pozwól mi umrzeć. Błagam. Boję się śmierci. Jesy proszę.
Szatynce stanęły łzy w oczach. Zaczęła szybciej mrugać, by je odgonić. Harry z każdą chwilą mówił coraz bardziej niewyraźnie i cicho. Dziewczyna puściła jego nadgarstek. Miała mało czasu na zapalenie świeczek. Jeśli zabraknie jej chociaż sekundy Styles już nigdy się nie obudzi. Czuła jak serce kołacze jej w piersi. Biegała po pokoju zapalając kolejne świeczki. Kiedy ten element był już gotowy, znów wróciła do postaci leżącej martwo na łóżku. Wyciągnęła dłonie tak, by znajdowały się nad czołem opętanego.
-Sunt sermones tui, et quasi rosa. Speciosa nisi dixeris mihi contingere - zanuciła.
Prawie dostała zawału kiedy poczuła jak ktoś ściska ją za nadgarstki. Na chwilę straciła oddech. Chłopak otworzył oczy, lecz nie było to jego ciepłe, zielone tęczówki. Te nie należały do niego. Te przeraźliwie chłodne, niebieskie oczy, które Jesy rozpoznała by nawet na końcu świata. Oczy, w które wpatrywała się godzinami, licząc na to, że będzie mogła podziwiać ich mroźne piękno co rano.
-Cześć Perrie.
*Sunt sermones tui, et quasi rosa. Speciosa nisi dixeris mihi contingere. - Twoje słowa są jak róże. Piękne dopóki nie każesz mi ich dotknąć.
_________________________________________________________________
Witam :)
Napisanie tego rozdziału zajęło mi bardzo dużo czasu, za co najmocniej przepraszam. Mam także wrażenie, że ten rozdział jest o wiele krótszy od poprzednich. Starałam się kontrolować jego długość tak bardzo jak tylko mogłam. Co do początku jest to fragment pamiętnika, od teraz każdy rozdział będziemy tym zaczynać :>
Do zobaczenia :)
Kocham Was <3
No to jedziemy XD
OdpowiedzUsuńOs razu mi się spodobało cofnięcie fabuły do tych lat, lubię takie skoki :D
cytat <3
Ten wpis do pamiętnika jest mistrzowski, normalnie klasa *-* fragment o diable w szczególności *-*
Dobrze że Lou i Zaynowi w końcu się udało i oby tak już zostało
W sumie większość rozdziału jest właśnie o nich.. przydałaby się drama w takim razie :D
fragment z Jesy <3
Szkoda mi Harry'ego ale nie mogę się doczekać jaka będzie Perrie, co się wydarzy i kto na tym ucierpi.. Bo na pewno ktoś ucierpi skoro przez wszystkie części Perrie ukazywana było jako największe zło
Jeju nie mogę się doczekać kolejnego <3
Jakoś wcześniej nie rzuciły mi się w oczy żadne wpisy do pamiętnika tak bardzo jak ten, jest super <333
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny rozdział...
z ogromną niecierpliwością <3333
-K.