poniedziałek, 30 stycznia 2017

Epilog #2

Nagle do uszu szatyna doszedł przeraźliwy wrzask. Wrzask Zayna. Czym prędzej zrzucił z siebie koc, którym był opatulony i biegiem pobiegł z powrotem. Miał szczęście, że nikt nie zdążył go zatrzymać. Co jakiś czas potykał się o wystające konary drzew, które chciały go powstrzymać, lecz nie pozwalał im na to. Jego ukochanego się dzieje krzywda i on musi go ochronić. Słyszał krzyki reszty grupy, która biegła za nim. Nie rozglądał się ani nie spoglądał za siebie. Nie miał na to czasu. Gdy nareszcie dobiegł na górę, gwałtownie otworzył drzwi, nie wiedząc co go tam czeka...

***

Sól rozsypała się po podłodze. Jade i Leigh-Anne spojrzały po sobie przerażone. Szatynka starała się wygonić Louisa na zewnątrz jak najciszej, ale on był zbyt uparty. Po chwili wbiegła reszta grupy. To koniec. Nagle rozległ się okrutny śmiech. Na szczycie schodów stała Lily. 
- Chcieliście mnie przechytrzyć? - zaśmiała się. 
Powoli zaczęła schodzić. Przyjaciele chcieli uciec, lecz demon trzasnął drzwiami, odcinając im jedyną drogę ucieczki. Zaczął wiać silny wiatr w środku. Kartki latały dookoła, utrudniając widoczność. Wszyscy złapali się za ręce, bojąc się, że wiatr porwie kogoś w górę. Dziewczynka stanęła przed lustrem. 
- Wy marne, ludzkie robaki! Myślicie, że macie jakiekolwiek szanse ze mną?! - wrzasnęła. 
Pinnock miała wrażenie, że coś w zwierciadle się poruszyło. To była Perrie! Wyciągnęła ręce przed siebie, chcąc złapać dziecko. Montgomery jednak zauważyła jakąś zmianę w ich zachowaniu. Nic nie mogło umknąć jej bystremu spojrzeniu.
- O co chodzi? - krzyknęła, odwracając się. 
Akurat w tym momencie blondynka złapała ją za gardło i wciągnęła do środka. W pokoju rozległ się odgłos podduszania. Przez długi czas nic się nie działo, lecz nagle z lustra wyskoczył Zayn. Mulat omal się nie wywrócił, jednak Tomlinson złapał go na czas. 
- Lou... - szepnął Malik. 
Wtulił się w ukochanego, a jego ręce wodziły po jego twarzy. Nie mógł uwierzyć, że się udało. Nareszcie jest z nim! Już miał wyznać mu miłość, gdy krzyk ze środka zwierciadła przeszył tą martwą ciszę, która nastała. 
- ZBIJCIE TO LUSTRO!
Thirlwall podbiegła. Spojrzała po wszystkich. Zaczęła się wahać. Ona nie chciała żyć, ale nie chciała decydować za resztę. Ale czy nie mogą zginąć razem? W końcu są przyjaciółmi. Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Prawda?
- Jade! Na co czekasz?! - wrzasnęła czarnoskóra. 
Gdy dziewczyna ocknęła się, było już za późno. Lily wyszła z lustra, a po chwili ze środka wypadło martwe truchło Edwards. Wprost pod nogi jej ukochanej.
- Perrie! - wrzasnęła Jesy, zalewając się łzami. 
Podbiegła prędko do zwłok i przykucnęła przy nich. Złapała blondynkę za lodowatą dłoń i ostatni raz cmoknęła ją w jej zimne, sine usta. Montgomery zaśmiała się tylko. To przelało czarę. Szatynka, chcąc pomścić ukochaną rzuciła się na dziewczynkę. Jednak ta była szybsza. Sekundę później. Nelson wykrwawiała się na podłodze ku przestraszaniu pozostałych, a z jej piersi sterczał drewniany kołek. Próbowała coś powiedzieć, lecz nikt nie potrafił już jej zrozumieć. Krew, którą miała w ustach, lała się jej po brodzie. Jej oczy stały się zamglone, przestała wydawać z siebie jakikolwiek dźwięk.
- Ktoś jeszcze? - wrzasnął demon - No proszę! Walczcie!
Rozglądnęła się. Nagle złapała w swoje szpony Harry'ego i Louisa. Malik wyciągnął dłonie, jednak nic to nie dało. Chciał zrobić krok w przód, ale nie mógł. Lily sparaliżowała ich wszystkich. Mógł tylko biernie przyglądać się temu co nastąpi.
- Zayna - zagaiła - Kogo wybierasz? No dalej! Na kim ci bardziej zależy? 
Chłopak milczał. Łzy leciały mu ciurkiem po policzkach. Modlił się, by to wszystko wreszcie się skończyło. Jak mógł wybrać? Czuł na sobie spojrzenia wszystkich. Oceniali go. 
- Szybciej! Jak nie zdecydujesz to zabiję ich obu!
- Zayn, odpowiedz do cholery! - krzyknął Liam, trzęsącym się głosem. 
- Louis!
Po chwili szatyn na niego wpadł, a Montgomery wyjęła niewielki nóż z kieszeni i podcięła Stylesowi gardło, nim chłopak zdążył zarejestrować to co się dzieje. Jade krzyknęła przerażona. Chciała śmierci, życzyła sobie śmierci, ale nie czegoś takiego. To była rzeź. Wszędzie była krew. Stała w niej, czuła ją. Jej wzrok powędrował na Perrie, potem Jesy i na końcu Harry'ego. Szepnęła nieme "przepraszam". Zdawała sobie, że gdyby się nie zawahała, wszystko wyglądałoby teraz inaczej, ale było już za późno.
- Trzech już za mną! Zostało jeszcze sześć - zaśmiała się dziewczynka - Kto następny?
Rozejrzała się po pokoju, szukając następnej ofiary. Jej źrenice zwężyły się. Wyglądała niczym polujące zwierze. 
- Ty! - wrzasnęła, wskazując na Nialla. 
- Ja?
Po chwili w jej dłoniach, nie wiadomo skąd, pojawił się stary rewolwer. Jeden strzał, a Horan padł na ziemi. Miał dziurę w głowie, a ściana za nim stała się czerwona. Teraz już nikt nie krzyknął, nie pisnął. Stali w ciszy, czekając aż nadejdzie ich kolej. 
- Wybaczcie, że to było takie nudne - odezwała się  - Szczerze powoli mi brakuje pomysłów. 
Spojrzała na Payne'a. Przyglądała mu się przed dłuższą chwilę, po czym przywołała go kręcąc palcem. Chłopak pod wpływem jej zaklęcia szybko się przy niej znalazł. Wziął głęboki oddech. Nigdy nie przypuszczał, że straci życie w tak młodym wieku, w dodatku w taki sposób. 
- Proszę... - zaczął błagalnym tonem - Nie rób tego.
- Ty jesteś, tak jakby, głowę tego wszystkiego prawda? - spytała. 
Nie czekała na odpowiedź. Złapała Liama za włosy, na co szatyn jęknął cichutko z bólu.
- Zamknij oczy - szepnęła do niego - Nie chcesz tego widzieć. 
Posłusznie spełnił jej polecenie. Dziewczynka wyglądała jakby wahała się, lecz gdy przyjaciele zaczęli mieć jakąkolwiek nadzieję, odcięła mu głowę. Ciało upadło na ziemię, a świeża krew zaczęła wsiąkać w dywan. 
- Szczerze to lubiłam go - rzekła smutno Lily.
Jej piąstka była dalej zaciśnięta na jego włosach. Głowa bujała się leciutko, jednak dziewczynka upuściła ją na ziemię i kopnęła w stronę pary. 
- Wy będziecie następni - uśmiechnęła się. 
Kazała zostać Jade i Leigh-Anne na górze, a ich samych zaprowadziła do piwnicy. Zaraz jak weszli poczuli chłód na swoich barkach. Trzymali się mocno za ręce, w obawie przed ponownym rozdzieleniem. 
- Podoba wam się tu? - spytała - To będzie wasz nowy dom!
Chłopcy spojrzeli po sobie. Demon zaprowadził ich do jednego z pomieszczeń, o którego istnienia nie mieli pojęcia. Kiedy tylko weszli, drzwi za nimi się zatrzasnęły, a potem usłyszeli jak ktoś je zasuwa czymś ciężkim.
- Nie! - krzyknął Tomlinson, ale nic to nie dało. 
Jego głos znikał gdzieś w murach. Spojrzał na mulata. Cały się trząsł z zimna. Pocierał dłońmi o ramiona, próbując zdobyć choć trochę ciepła. Szatyn podszedł do niego i przytulił do piersi. 
- Nigdy stąd nie wyjdziemy! - załkał Malik. 
- Hej, shh, nie wolno ci tak mówić. - Złapał jego twarz w dłonie i cmoknął lekko w usta. - Wydostaniemy się stąd, obiecuję. 
- A jeśli nie? A jeśli nam się nie uda?
- Zawsze mamy siebie.
Montgomery jakby nigdy nic wróciła na górę i skierowała wzrok na Leigh-Anne i Jade. Zostały tylko one. Rozprawiła się już z nimi jakiś czas temu, lecz te uparte dziewuchy powróciły.
- Co im zrobiłaś?! - wrzasnęła Pinnock. 
- Zamknęłam w piwnicy. Będą umierać powoli w smrodzie własnego mięsa. To będzie próba dla ich miłości. Nigdy stamtąd nie wyjdą, a za kilkadziesiąt lat, kiedy ktoś znów wejdzie do tego domu odkryje ich szkielety. Ale zanim to się stanie, będą na skraju wytrzymałości. Będą wolno zjadać się nawzajem. Czy to nie romantyczne?
- Jesteś chora!
Dziewczynka uśmiechnęła się. Zaczęła przyglądać się Jade. Podeszła do niej. Szatynka schyliła się do niej, a ta delikatnie głaskała ją po twarzy. 
- Ty chcesz umrzeć - powiedziała po chwili.
- Jade? Jade! - wołała ja czarnoskóra. 
- Wiesz co? Mam powoli dosyć twoich krzyków. 
Demon wywołał kolejny porywisty wiatr, za którego pomocą uderzyła dziewczynę w tył głowy starym radiem. Lee upadła na ziemię nieprzytomna. Lily zabrała szatynkę i wiotkie ciało jej koleżanki na dwór. Stanęła przed drzwiami wejściowymi i wskazała na ziemię obok. 
- Wykop jej grób - rozkazała.
Po chwili dziura w ziemi była gotowa. Montgomery wrzuciła tam Pinnock, a Thirlwall przyglądała się temu ze spokojem. Nic już do niej nie docierało. Była tylko kupą kości i mięsa. Dziewczyna, która kryła się w środku zgasła zaraz po zabójstwie Perrie. Skoro nie ma już nawet przyjaciół, to czy pozostał jej jeszcze jakiś inny wybór oprócz śmierci? Dzięki niej mogła zapomnieć, że to wszystko jest jej winą. Że gdyby zbiła te cholerne lustro wszyscy by żyli długi i szczęśliwie, choć tego nie wie. Nigdy już się nie dowie. 
- Miłej pobudki - powiedziała dziewczynka z uśmiechem i zasypała dół. - Zostałaś mi tylko ty. Jakieś życzenia?
Jade spojrzała na swojego oprawcę i uśmiechnęła się, wiedząc że to już koniec. 
- Tylko dwa: chcę być pośród moich przyjaciół i chcę, żeby to było bolesne jak diabli. 
Wróciły do domu. Szatynka położyła się na ziemi pośród zimnych ciał. Z jej twarzy nawet na moment nie zszedł uśmiech. Przymknęła powieki. Poczuła ruch po swojej lewej stronie, ale nadal nie otwierała oczu. Do skóry zostało jej przyłożone coś chłodnego. Po chwili odczuła jak demon, bez pośpiechu, odkrajała jej rękę. Ból był niewyobrażalny. I dobrze. O to jej chodziło. Czuła się winna. Chciała cierpieć za swoje grzechy. Powoli traciła siły. Miała wrażenie, że boli ją stopa, ale przecież to niemożliwe, bo już jej nie ma. Krew napłynęła jej do ust. Wtedy podniosła powieki i spojrzała wprost w oczy diabła. 
- Daaa..daj ym to - mówiła cichuteńko. 
Każde słowo sprawiało jej ból. Ruszała ustami delikatnie, by się nie udławić. Ostatkiem sił przekręciła głowę. Widziała drzewa, trawę i świeży kopczyk ziemi. Łzy zaczęły napływać jej do oczu. Nim przed oczami wyrosła jej ciemność, Lily zamknęła z trzaskiem drzwi, zamykając tym samym miliony skrywanych tajemnic.





____________________________________________________________________
To koniec. Ostatnia rzecz jaka tu publikuję. 
Ten blog powstał 16 stycznia 2014r. Fanfiction miało cztery sezony każdy po dziesięć rozdziałów. To było drugie fanfiction, które zaczęłam zaraz po skończeniu Double Big Trouble. 
Całe dwa lata (z przerwami) spędziłam tutaj, na tej czarno-białej, teraz, stronce. Pamiętam jak wyglądał na samym początku. Pamiętam ten stary, szary dom, który znalazłam na stronie typu "weheartit" czy "loveit". 
Czuję się jakbym żegnała się z przyjacielem z dzieciństwa, bo będąc szczerym dużo się zmieniło przez te dwa lata. Bardzo dojrzałam, wydaje mi się, że mój styl również. Czasem gdy czytam pierwsze rozdziały czuję takie ciepło w sercu, nawet jeśli wiem, że pozostawiają wiele do życzenia. 
To wszystko ode mnie. Dziękuję za każdy komentarz oraz wyświetlenia, które dawały mi energię by kontynuować. 
Kocham Was ❤

piątek, 27 stycznia 2017

Epilog #1

Nagle do uszu szatyna doszedł przeraźliwy wrzask. Wrzask Zayna. Czym prędzej zrzucił z siebie koc, którym był opatulony i biegiem pobiegł z powrotem. Miał szczęście, że nikt nie zdążył go zatrzymać. Co jakiś czas potykał się o wystające konary drzew, które chciały go powstrzymać, lecz nie pozwalał im na to. Jego ukochanego się dzieje krzywda i on musi go ochronić. Słyszał krzyki reszty grupy, która biegła za nim. Nie rozglądał się ani nie spoglądał za siebie. Nie miał na to czasu. Gdy nareszcie dobiegł na górę, gwałtownie otworzył drzwi, nie wiedząc co go tam czeka...

***

Sól rozsypała się po podłodze. Jade i Leigh-Anne spojrzały po sobie przerażone. Szatynka starała się wygonić Louisa na zewnątrz jak najciszej, ale on był zbyt uparty. Nagle rozległ się okrutny śmiech. Na szczycie schodów stała Lily. 
- Chcieliście mnie przechytrzyć? - zaśmiała się. 
Powoli zaczęła schodzić. Dziewczyny chciały uciec, lecz demon trzasnął drzwiami. Zaczął wiać silny wiatr w środku. Kartki latały dookoła, utrudniając widoczność. To był ich koniec. Dziewczynka stanęła przed lustrem. 
- Wy marne, ludzkie robaki! Myślicie, że macie jakiekolwiek szanse ze mną?! - wrzasnęła. 
Pinnock miała wrażenie, że coś w zwierciadle się poruszyło. To była Perrie! Wyciągnęła ręce przed siebie, chcąc złapać dziecko. Mongomery jednak zauważyła jakąś zmianę w ich zachowaniu. Nic nie mogło umknąć jej bystremu spojrzeniu.
- O co chodzi? - krzyknęła, odwracając się. 
Akurat w tym momencie blondynka złapała ją za gardło i wciągnęła do środka. Przez długi czas nic się nie działo, lecz nagle z lustra wyskoczył Zayn. Mulat omal się nie wywrócił, jednak Tomlinson złapał go na czas. 
- Lou... - szepnął Malik. 
Wtulił się w ukochanego, a jego ręce wodziły po jego twarzy. Nie mógł uwierzyć, że się udało. Nareszcie jest z nim! Już miał wyznać mu miłość, gdy krzyk ze środka zwierciadła przeszył tą martwą ciszę, która nastała. 
- ZBIJCIE TO LUSTRO!
Thirlwall podbiegła i z szybko bijącym sercem przewróciła obiekt. Odłamki szkła posypały się po ziemi, a drzwi otworzyły się. Do środka wbiegła reszta grupy. 
- Co się stało? - spytał Liam, wchodząc.
Zauważył Zayna i zamarł. 
- Czy to naprawdę...? - zaczął Niall, lecz Harry już pobiegł do chłopca. 
Każdy podszedł teraz do niego, oprócz Jesy. Nelson usiadła na kolanach na środku. Ostre kawałki wbijały się jej boleśnie w nogi, ale nie dbała o to. Złapała w dłonie kilka odłamków. 
- Perrie - wydukała.
Po czym wydała z siebie głośny szloch. Przyjaciele od razu do niej podbiegli. 
- Jess.. - szepnęła Lee - Nie płacz. Ona zrobiła to dla nas, dla ciebie. Wszystko będzie dobrze. 
Szatynka płakała całą drogę. Roniła łzy kiedy poszli do samochodu i nawet kiedy wrócili do Londynu dalej lamentowała. Gdy podjechali do domu Louisa, u którego miały się zatrzymać dziewczyny, Jade odciągnęła ją od reszty. Jak tylko zostały same Thirlwall wyjęła z kieszeni kurtki niewielkie lusterko z pięknie zdobioną, złotą obramówką. 
- To dla ciebie - szepnęła i cmoknęła ją w policzek - Dam ci chwilę. 
Jesy została sama. Zimny wiatr muskał jej mokre policzki. Spojrzała na zwierciadło. Nagle pojawiła się tam uśmiechnięta Perrie.
- Pezz! - krzyknęła - Perrie... - łzy ponownie lały się z jej oczu. 
Blondynka uśmiechnęła się. 
- Kocham cię. Nie chciałam odejść, ale nie było innego wyjścia. Marzę o tym byś ułożyła sobie życie. Byś miała dzieci, śliczny domek z ogródkiem. Zasługujesz na to. Żałuję, że nie będę mogła dzielić tego życia z tobą. Jednak nie zamykaj się w sobie, proszę! Znajdź kogoś kto cię pokocha. 
- A co z tobą? - załkała dziewczyna. 
- Jeśli tylko będziesz mnie potrzebować, będę tutaj. 

piątek, 20 stycznia 2017

Rozdział 10

30 grudnia 1989r.

Cytat na dziś:
"Dziś nie ma takiej zbrodni, której nie mógłby popełnić człowiek w imię wielkiego strachu. Wielki strach zwalnia od wszystkiego i załatwia wszystko. Wielkie rany trzeba leczyć wielkim bólem."



Krew. Wszędzie krew. Na moich rękach, nogach. Leci po mojej brodzie na klatkę piersiową i znika za bawełnianym materiałem mojej sukienki, tworząc wielką plamę.  Włosy kleją mi się od czerwonej cieczy. Czuję jej metaliczny posmak w buzi. Nóż upadł mi na podłogę. Piszczy mi w uszach. Chyba mam omamy, słyszę czyjś krzyk. Co się ze mną dzieje? Czy to przez paraliżujący ból, który odczuwam, czy może jest jakiś inny powód? Zrobiłam to. Zamilkłam na wieki wieków, na amen. Trudno było znaleźć mój język w tej kałuży, ale udało mi się. Schowałam go do szkatułki, którą ukryłam za książkami. Czy to nie urocze? Nie mogę przestać się trząść. Kiedy szukałam języka ktoś nagle wszedł. To była Leigh-Anne. Dokładnie zapamiętałam wyraz jej twarzy, bo po raz pierwszy w życiu nie wyglądała na znudzoną. Była przerażona. Podobało mi się to. Podeszła do mnie. Coś mówiła, ale mi tak strasznie dzwoniło w uszach, że nie mogłam jej usłyszeć. Chciała mnie dotknąć. Jej dotyk był dla mnie bolesny. Jakby ktoś przyłożył mi rozżarzony metal do skóry. Chciałam ją powstrzymać. Nie zauważyłam kiedy to się stało. Nagle zobaczyłam tylko jak ledwo łapie tlen, a z jej ust wypływa krew. Upadła na kolana. Kasłała na podłogę, kolorując ją na czerwono. Spojrzała mi prosto w oczy nim wydała z siebie swój ostatni oddech. Potem spadła na ziemię. NIE WIERZĘ, ŻE ZROBIŁAM JEJ TO TĄ SAMĄ RĘKĄ, KTÓRĄ TERAZ O TYM PISZĘ! Nóż dalej znajdował się głęboko w jej klatce piersiowej. To okrutne, ale liczyłam tylko na to, bym nie uszkodziła serca. Potem odczekałam jeszcze chwilę, by mieć pewność, że już nie żyje. Nie chciałam jej kroić na żywca. Nie znam się na anatomii. Te wszystkie kości, mięśnie, organy. Jestem poetą, nie lekarzem. Chwilę się mocowałam z tym. To zadanie, w myślach, wydawało mi się o wiele prostsze. W końcu udało mi się. Mam jej serce. Tak jak życzyła sobie Lily. Zeszłam na dół. By wygrać moje szczęśliwe zakończenie, muszę mieć dwa organy. Ale znalazłam tam list, w którym Jade napisała, że odchodzi. JAK ONA ŚMIAŁA?! Potrzebuję jej i tego cholernego serca! A co jeżeli teraz Lily będzie musiała zabić i mnie? Zasady były jasne, a ja nie potrafiłam upilnować jednej pieprzonej rzeczy! Słyszę kroki. To pewno Lily. Czekam na mój wyrok, ściskając serce mojej przyjaciółki w dłoni. Ma coś ze sobą, ale nie wiem co to jest. Torba? Nie, to coś innego. O mój Boże! Ona ciągnie zwłoki Jade! Złapała ją! Jeszcze nigdy nie byłam taka radosna! Każe mi wyciąć jej serce. Zrobię to bez problemu. Thirlwall i tak była podłą suką. Nareszcie zobaczę się z Perrie. Będę mogła opuścić ten dom i ucie....



***


Zayn błądził w labiryncie, szukając wyjścia. Choć cały czas szedł przed siebie, nie mógł pozbyć się wrażenia, że ciągle cofa. Wydawało mu się, że był w tym miejscu już z jakieś milion razy. Wysoki żywopłot uniemożliwiał mu zobaczenie czegokolwiek, poza drogą, którą miał przed oczami. Kilka razy słyszał jak ktoś woła jego imię, lecz zwalał to na zmęczenie i strach, który nim zawładnął. Teraz znowu kogoś usłyszał, lecz tym razem rozpoznał głos. Był znajomy. Oddech uwiązł mu w gardle. Szybko zaczął się rozglądać na boki. 
- Louis? - krzyknął, a jego głos poniósł się echem. - Lou?
Doszedł do rozwidlenia dróg, nie przestając wykrzykiwać imienia ukochanego. Nagle, kątem oka, dostrzegł cień po prawej stronie. Czym prędzej pobiegł w tamtym kierunku. Chwilę zajęło mu odnalezienie właściwej drogi, ale w końcu go znalazł.
- Louis - uśmiechnął się, widząc chłopaka. 
Już miał wtulić się w jego ramiona, gdy nagle drogę zastąpiła mu Eleanor, która odepchnęła go. Ledwo złapał równowagę. Mulat przełknął głośno ślinę, nie wiedząc co się dzieje. Nogi miał jak z waty. Bał się, że zaraz zemdleje. Szatyn odwrócił się w jego stronę. Jego przeszywające spojrzenie błękitnych tęczówek, zmierzyło go od góry do dołu. 
- LouLou? - Brunet nie kontrolował swojego głosu. 
Jego chłopak zaśmiał się tylko złowrogo i podszedł do dziewczyny, wpijając się zachłannie w jej usta. Malik poczuł jak wali mu się cały świat, a grunt ucieka spod stóp. Niechciane łzy pchały się do oczu. Zaczął szybko mrugać, próbując je w ten sposób odgonić, lecz to na nic. Po chwili słonawa ciecz torowała sobie drogę wzdłuż jego policzków. Spadała na szyję, aż w końcu na tors, pozostawiając po sobie nieprzyjemne mokre uczucie. Mocno przygryzł wargę. Nie trzeba było długo czekać, aż poczuł metaliczny posmak krwi w ustach. Stał niczym zaczarowany, przyglądając się jak para pogłębia pieszczotę. Ich ręce wędrowały po swoich ciałach, jakby się poznawali. On wsunął jej ręce pod bluzkę, na co ona syknęła i nie chcąc być mu dłużna, dłonią zaczęła masować jego krocze. 
- Nie powinnaś być martwa?
 Brak odpowiedzi. Chłopak dalej się przyglądał. 
        - Już mnie nie kochasz? - wyrwało się nagle z piersi Zayna. 
Ugryzł się w język, kiedy zakochani przerwali i zwrócili na niego swoją uwagę. Calder wydała z siebie wredny chichot, a Tomlinson podszedł do niego wolnym krokiem. 
- Możesz powtórzyć?
Brunet przełknął głośno ślinę i spojrzał w oczy osoby, którą kochał całym sercem, próbując się doszukać wyjaśnień, wytłumaczenia. Niestety nie znalazł w nich nic, poza odbiciem swojego własnego strachu. 
- Czy ty już mnie nie kochasz?
Jego głos zabrzmiał jeszcze żałośniej niż za pierwszym razem. Spuścił wzrok. Nie chciał tego oglądać. Słyszał tylko jak szatynka naśladuje jego piskliwy głosik, śmiejąc się przy tym głośno. Zdziwił się, gdy Louis złapał go za podbródek i zmusił do podniesienia głowy. Jego twarz była tak blisko. Ich oddechy mieszały się ze sobą. Gdybyś któryś z nich ruszył głową o milimetr do przodu ich usta zetknęłyby się. Mulat zaczął coraz szybciej oddychać. Czuł się jakby był pod wodą. Tego wszystkiego było za wiele. Serce kołatało mu w piersi jak gdyby chciało się wydostać na zewnątrz. Szatyn spojrzał mu głęboko w oczy. 
- Nie kocham cię, nie kochałem cię i nie pokocham cię - powiedział bez zająknięcia. 
Po czym zostawił chłopaka i wrócił do dziewczyny, lecz w połowie drogi zatrzymał się, by powiedzieć jeszcze jedno:
- Było fajnie, ale, sory, miałeś być tylko na chwilę.

***

- Zdecydowałyśmy z dziewczynami, że musicie opuścić dom - zadeklarowała Jade przy porannym spotkaniu. 
Chłopcy wyglądali na bardzo zaskoczonych tym obwieszczeniem. Spoglądali po sobie, zdziwieni. 
- Chcesz, żebyśmy tak po prostu odeszli? - upewnił się Liam. 
Szatynka przytaknęła. Zaraz przy jej boku zjawiła się Leigh-Anne. Położyła jej dłoń na ramieniu, starając się dodać otuchy. Obydwie potrzebowały się nawzajem. Zwłaszcza w obecnej sytuacji.
- Nie chciałyście, żebyśmy rozwiązali tą zagadkę? - spytał Niall. 
Pinnock uśmiechnęła się delikatnie w jego kierunku. 
- Już ją rozwiązaliście. Bez was nie udało by się nam wrócić do życia. Jesteśmy wam bardzo za to wdzięczne, dlatego pozwólcie nam uratować wasze życia w podzięce. 
Widać było, że targa nimi jeszcze wiele pytań, lecz w milczeniu skierowali się na górę. Szybko się uporali z pakowaniem. Zdawali sobie sprawę z tego, że dziewczyny robią to tylko  i wyłącznie dla ich dobra. Louis zamknął walizkę i przysiadł na łóżku. Rozejrzał się po pokoju, uświadamiając sobie, że opuszcza go na dobre. Nagle usłyszał cichutkie pukanie. Jego wzrok powędrował na lustro. Po drugiej stronie stała Perrie. Uśmiechnęła się pokrzepiająco. 
- Uratuję go, obiecuję - szepnęła.
Chłopak odwzajemnił uśmiech.
- Wierzę ci - powiedział równie cicho.
Nagle rozległo się pukanie do drzwi, a po chwili do środka wszedł Liam. 
- Czas na nas - mruknął. 
Zabrał walizkę szatyna z jego łóżka. Tomlinson po raz ostatni zerknął na zwierciadło, ale po blondynce nie było ani śladu. 
- Wierzę ci - szepnął i przejechał opuszkami palców po szkle.
Na dole czekali wszyscy, gotowi do drogi. Dziewczyny pożegnały się po kolei ze wszystkimi. Jade szturchnęła Lee łokciem, na co ciemnoskóra odchrząknęła. Zza pleców wyjęła jeszcze jedną walizkę i podeszła z nią do Jesy. 
- To dla ciebie. 
- A po co mi to?
- Musisz pojechać z nimi.
Szatynka zmieszała się. Parsknęła śmiechem, lecz po chwili spoważniała. 
- Chyba nie mówicie poważnie. Chcę zostać!
- Jesy to nie była prośba. Musisz opuścić dom. Proszę, nie utrudniaj nam tego. 
Nelson stała i przyglądała im się przez dłuższą chwilę, jednak w końcu przytaknęła i zabrała bagaż ze sobą. 
- W takim razie chodźmy - powiedziała i wyszła na zewnątrz.

***

Kiedy Jade upewniła się, że ich przyjaciele są wystarczająco daleko od domu, pobiegła do starej sypialni Louisa. Tam czekała na nią Lee oraz Perrie za odbiciem lustra. 
- I? - spytała brunetka.
- Są wystarczająco daleko. 
Dziewczyna przytaknęła, po czym obydwie, jedna po drugiej, weszły do zwierciadła. 
- Czy Jesy pojechała razem z nimi?
To było pierwsze pytanie jakie zadała blondynka. Koleżanki przytaknęły. 
- To dobrze - mruknęła do siebie - Teraz jeszcze raz musimy omówić plan. 
- Nie trzeba - przerwała jej ostro Pinnock - Wybaczcie, ale chcę to zrobić jak najszybiciej. Mam dość bawienia się w kotka i myszkę. Chcę to mieć za sobą. Zginę to zginę, wszystko mi jedno. 
- Zgadzam się z tobą, Leigh - zawtórowała jej Thirlwall - Za długo na to czekałyśmy Pezz. 
Niebieskooka wywróciła oczami, lecz mimo wszystko przytaknęła. 
- Mam tylko nadzieję, że pamiętacie zaklęcie. 
- Quid enim habes ad sanguinem sacrificare - powiedziały obydwie bez trudu. 
- Dobrze, więc zaczynajmy. 

***

Leigh - Anne tworzyła piękny okrąg na podłodze, przy pomocy czarnej farby. W tym czasie Jade rozsypała sól przy drzwiach frontowych. Nie mogła dopuścić, by zaklęcie wydostało się na zewnątrz. Kiedy ciemnoskóra skończyła zawołała do siebie swoją koleżankę. Razem zniosły lustro na dół. Perrie musi wiedzieć kiedy może bezpiecznie wejść do świata Lily. Gdy wszystko było gotowe spojrzały się na siebie. 
- To koniec - mruknęła Pinnock - Teraz albo nigdy. Jesteś gotowa?
Szatynka przytaknęła. Usiadły na krawędzi okręgu, naprzeciwko siebie. Złapały się za ręce. Na środku położyły Księgę Zaklęć na stronie o ochronie, która również została sowicie posypana solą. Thirlwall pomodliła się w myślach. Bała się tego co nastąpi, ale skłamałaby mówiąc, że nie chce tego. Chce i to bardzo. Pragnie zakończyć ten rozdział w swoim życiu. Czy skończy się jej śmiercią, czy nie, nie ma to dla niej znaczenia. Cząstka niej wiedziała, że lepiej umrzeć już teraz. Trudno się przyzwyczajała do zmian, a świat wyglądał teraz zupełnie inaczej niż w jej czasach. Nie była gotowa się z nim zmierzyć. Chciała zamknąć się w swoim małym świecie, gdzie wszystko byłoby takie jak dawniej. Ścisnęła mocniej rękę przyjaciółki. Brunetka natomiast czekała tylko i wyłącznie na moment, w którym będzie mogła stanąć twarzą w twarz z Lily. Liczyła na małe starcie. Wiedziała, że szanse ma marne, ale mimo wszystko zawsze był jakiś cień nadziei, że jej się uda. Że pozbędzie się jej raz na zawsze. Chciała spróbować. Odegrać się za wszystko co jej zrobiła. W tle usłyszała tykanie zegara. Uśmiechnęła się do siebie. Była gotowa. Niezależnie od tego co się stanie. Była przygotowana na każdą ewentualność. Dziewczyny wzięły głęboki oddech i zaczęły recytować:
- Quid enim habes ad sanguinem sacrificare.*
Powtarzały to  jak mantrę. Zamknęły oczy już na początku. Wiedziały, że Lily najpierw będzie chciała je wystraszyć. Nie wiedziały ile spędziły, siedząc na podłodze. Nagle zerwał się silny wiatr, a deski zaczęły trzeszczeć pod czyimś ciężarem. Poczuły czyjąś obecność. 
- Chcę zagrać w grę - powiedział stanowczo słodki, niewinny głosik.
Dziewczyny otworzyły oczy i zobaczyły ją. Wyglądała tak niewinnie. Zaplecione miała dwa warkocze. Jej czarne, lakierowanie buciki stukały niecierpliwie o podłoże. W prawej dłoni trzymała jedną z lalek, które zazwyczaj przyczepiała do drzew. 
- Zagramy w grę - powiedziała Leigh-Anne - Zagramy w chowanego. My się chowamy, ty szukasz. 
- Gdzie reszta? - spytała, omiatając wzrokiem pomieszczenie. 
- Na górze. Już się schowali. 

***

Kiedy tylko Perrie zobaczyła Lily, nie czekała ani chwili dłużej. Szybko przeniosła się do wymiaru, w którym znajdował się labirynt z Zaynem w środku. Od razu wiedziała gdzie szukać chłopaka. W samym sercu. Znajdowała się tam ławka, jedna jedyna. Skierowała się tam bez choćby cienia wątpliwości. Kiedy tylko zobaczyła mulata, który płakał z twarzą ukrytą w dłoniach, doznała dziwnego uczucia. Kiedyś ona siedziała dokładnie w tym miejscu. Płacząc z dokładnie takiego samego powodu. Lily chciała krwi, za wszelką cenę. Chciała oglądać ludzkie cierpienie, a żeby mieć pewność, że dobrze zagrasz tę rolę, sprawiała ci niewyobrażalny ból. Przełknęła głośno ślinę. Pamiętała jak błądziła w tych korytarzach. Jak powoli traciła tu zmysły. Nigdy nie zapomni kiedy zobaczyła jak jej Jesminda obściskuje się z Lee w jednym z korytarz. Przybiegła wtedy właśnie tu. Płakała, wyła i szlochała. Dalej miała psychiczne blizny po wszystkim co się wydarzyło w tym labiryncie. Nie chciała, żeby z brunetem było tak samo. On wycierpiał już wystarczająco. Czas pozwolić mu na odrobinę szczęścia. Prędko do niego podeszła. 
- Zayne.. - szepnęła, kucając. 
Malik podniósł głowę i spojrzał w jej oczy. Karmel spotkał błękit. 
- Perrie, czy to naprawdę ty? 
Jego głos słaby. Dopiero teraz blondynka zauważyła, że chłopak był nienaturalnie blady, a jego włosy straciły dawny blask. 
- Jesteś tu zdecydowanie za długo złotko - zacmokała. 
Wstała i wystawiła ku niemu otwartą dłoń. 
- Chodź ze mną. Wszyscy na ciebie czekają, a Louis umiera z tęsknoty. 
- Louis? Przecież ma Eleanor...
- To nie tak...
- Przestań go bronić! Widziałem na własne oczy! 
Edwards wzięła duży chełst powietrza. Nie miała czasu na pogaduchy. Wiedziała, że dziewczyny nie są w stanie trzymać Lily z dala w nieskończoność. Złapała go mocno za nadgarstek i pociągnęła do góry. 
- Obiecuję, że ci to wszystko wyjaśnię, ale teraz musisz ze mną iść. 
Ciągnąc go za sobą, zaczęła biec do wyjścia z labiryntu. Stanęła na ostatku zielonej trawy i spojrzała się na swojego towarzysza, a potem znów na nicość pod nimi. To wszystko. Ten labirynt był jedyną rzeczą stworzoną w tym wymiarze. 
- Na trzy skaczemy - zadeklarowała. 
- Perrie, Ja...
- 1!
- Pezz, proszę...
- 2!
- Ja naprawdę...
- 3! - krzyknęła i rzuciła w się w przepaść. 
Słyszała krzyki Zayna. Krzyczał dopóki miękko nie wylądowali w jej własnym wymiarze.
- Gdzie ja jestem? - spytał mulat, rozglądając się. 
Wszędzie było biało. Czuł jak pulsuje mu głowa z bólu. Tyle rzeczy działo się naraz. Nie potrafił tego poskładać. Nic nie rozumiał. Ale mimo chciał wyjaśnień. I to natychmiastowych. Wyrwał swój nadgarstek z uścisku blondynki. 
- Co się dzieje do cholery?! - krzyknął. 
- Właśnie uratowałam ci życie - szepnęła dziewczyna - To co widziałeś w labiryncie nie było prawdą. To było tylko coś co miałeś zobaczyć. 
- Dlaczego?
- Od tego zaczyna. Pokazuje ci jak wszyscy się od ciebie odwracają, żebyś miał motyw. 
- Motyw do czego? Możesz wreszcie przestać mówić szyfrem?!
- Motyw do tego, by wydać na nich wyrok śmierci! - wrzasnęła dziewczyna - Czujesz się lepiej?
Brunet zamrugał kilka razy jakby oślepiony niewidzialnym snopem światła. Rzeczywiście czuł się lepiej. Przytaknął nieśmiało. 
- Widzisz? Wiedziała, że to nie wystarcza. Powoli zabierała ci siły, by w ostateczni kazać ci zadecydować. Albo przeżyjesz ty, albo reszta. 
- Skąd tyle wiesz?
Dziewczyna uśmiechnęła się smutno i pozwoliła spać jednej, malutkiej łzie.
- Bo wydałam wyrok na moich przyjaciół. 

***

Louis szedł teraz na samym końcu. Niall z Harry'm prowadzili. Czuł gulę w gardle. Modlił się, by rzeczywiście dziewczynom się powiodło. One były jego jedyną nadzieją. Koło swojego boku miał Liama, który bez marudzenia znosił trzy walizki - swoją, jego i Jesy. Szatynka wyprzedzała go delikatnie. Już z tej odległości mógł wyczuć jej złość i rozdrażnienie. Chwilę im zajęło nim zeszli ze wzgórza. Właśnie wkładali bagaże do bagażnika. Jade i Lee pomyślały praktycznie o wszystkim. Nagle do uszu szatyna doszedł przeraźliwy wrzask. Wrzask Zayna. Czym prędzej zrzucił z siebie koc, którym był opatulony i biegiem pobiegł z powrotem. Miał szczęście, że nikt nie zdążył go zatrzymać. Co jakiś czas potykał się o wystające konary drzew, które chciały go powstrzymać, lecz nie pozwalał im na to. Jego ukochanego się dzieje krzywda i on musi go ochronić. Słyszał krzyki reszty grupy, która biegła za nim. Nie rozglądał się ani nie spoglądał za siebie. Nie miał na to czasu. Gdy nareszcie dobiegł na górę, gwałtownie otworzył drzwi, nie wiedząc co go tam czeka...







*Quid enim habes ad sanguinem sacrificare. - By dalej żyć musisz poświęcić swoją krew.

piątek, 13 stycznia 2017

Rozdział 9

30 grudnia 1989r. 

Cytat na dziś:
"Są potwory, które zachowują się jak ludzie i ludzie, którzy zachowują się jak potwory."

Dała mi wskazówki. Każe mi zrobić coś strasznego. Nie chcę, ale nie wolno mi odmówić. Nie mogę, bo wtedy przegram.  Obiecałam sobie, im. Muszę dotrzymać obietnicę. Dziewczynka na znak naszej "przyjaźni" podarowała mi porcelanową lalkę. Jest śliczna, ale przeraża mnie. Twarz blada niczym trup. Gdzieniegdzie widać pęknięcia. Jej czarne oczy wieją pustką i nie wiem czemu mam wrażenie, że się krzywi. Wiem, że to zabawka, przedmiot nieożywiony, ale przysięgam, że kilka razy widziałam jak rusza głową, mruga! Czuję na sobie jej wzrok. Mam wrażenie, że to jej marionetka do obserowania mnie. Chce bym straciła zmysły, bym zdziczała. Jest ciekawa ile jeszcze mogę wytrzymać niż dopadnie mnie chęć samounicestwienia. Udaje jej się to. Tracę nad sobą kontrolę, panowanie. Wczoraj rzuciłam lustrem o ścianę. Kawałki szkła posypały się wszędzie dotkliwie mnie raniąc. Jestem szczęściarą, że szkło nie powbijało mi się w twarz. Pamiętam, że przybiegła do mnie Leigh-Anne i spytała co się stało. Nie odpowiedziałam, a ona nie naciskała, ale wiem co o mnie pomyślała. Świruska. Wariatka. Mówiła coś do mnie, ale jej nie słuchałam. Wpatrywałam się w jej klatkę piersiową, wytężając słuch, by usłyszeć bicie jej serca. Serca, które za niedługo będzie należeć do mnie. Wygrywało piękną melodię.  Raz zostawiłam lalkę na komodzie. Gdy wróciłam leżała na podłodze z nożem obok, ale nie pamiętam bym w ogóle przynosiła nóż do pokoju. To znak i wiem co oznacza. Lily nie może się doczekać, kiedy poleje się krew. Dała mi to do zrozumienia już nie raz. Nie mogę jej zawieść. Ta gra jest dla niej, nie dla mnie.  Ale nikt nie może się dowiedzieć co planuję. Kartkę z rzeczami, które muszę jej podarować mam schowane w skrytce na podłodze, aby nikt tego przenigdy nie znalazł. Teraz muszę zająć się czymś innym. Przyniosłam wszystko co potrzebne. Mam małą szkatułkę i nóż kuchenny. 
Zamilczę na wieki. 
Jesy ☺

***

- POSZEDŁEŚ TAM BEZ NAS?!
Liam nie wierzył w to co przed chwilą usłyszał. Każdy z nich przeżywał porwanie Zayna, każdy chciał pomóc. 
- Nie było innego wyjścia...
- Proszę, zamilcz. Nie mogę tego słuchać. Narażamy się dla Ciebie, troszczymy się i pomagamy ci, a ty po tym wszystkim nawet nie raczysz nas poinformować. 
Louis przełknął głośno ślinę, czując pchające się do oczu łzy. Nie chciał nikogo zranić, chciał tylko go uratować. Poprzedniego wieczoru nie myślał o konsekwencjach, liczył się jedynie mulat. Szatyn zacisnął mocno powieki. Czuł się jak na sali sądowej. On sam stał na środku, a wszyscy pozostali siedzieli dookoła niego. Czekał na werdykt. Wzrok miał przez ten cały czas wbity w podłogę, więc podskoczył wystraszony gdy ktoś dotknął jego ramienia. To była Jade. Uśmiechnęła się do niego słabo i przyciągnęła do uścisku. Chłopak przestał się kontrolować. Łzy leciały ciurkiem po jego policzkach, a dziewczyna szeptała pocieszenia do ucha. Po chwili do uścisku dołączył się Niall. Wtedy jakby coś w jego towarzyszach pękło. Każdy po kolei podchodził do niego i przytulał się. Nie minęło dużo czasu, a na kanapie pozostał tylko Payne, jednak i on w końcu podniósł się ze swojego miejsca. Odchrząknął. 
- Możecie mnie zostawić sam na sam z Louisem?
Wszyscy przytaknęli, szepnęli po raz ostatni słowa otuchy do niebieskookiego i skierowali się na górę. Kiedy zostali tylko we dwoje chłopak rozłożył ręce. 
- Chodź no tu - szepnął. 
Tomlinson szybko do niego podszedł, wtulając się w jego tors. 
- Przepraszam - powiedział - Naprawdę. Po prostu tak bardzo za nim tęsknie...
Jego przyjaciel uciszył go delikatnie. 
- Wiem, rozumiem. To ja przepraszam. Nie powinienem cię atakować. Obiecaj mi tylko, że od teraz będziesz mnie informować. 
- Obiecuję.

***

Louis krążył zdenerwowany po pokoju. Fukał co jakiś czas gniewnie. Podszedł do ściany i sięgnął po kulkę z papieru, która leżała na podłodze. Rozwinął ją i przeczytał jeszcze raz wierszyk:

Labirynt już za nami, 
w jaką grę jeszcze zagramy?
Lubię bawić się lalkami,
jaki scenariusz rozgrywamy?
Ta gra chyli się już ku końcowi,
lecz nie mogę pozwolić odejść twojemu kochankowi.
Oni stoją wam na drodze
złam im wszystkim po nodze,
po ręce, palcu i kark.
Patrz jak ulatuje z nich życie,
a będziecie żyli jak w Madrycie.
Wykończ ich na miliony różnych sposobów,
a zrobię z was bogów.
Ty i on, on i ty
czyli razem wy.


Po raz kolejny przełknął głośno ślinę. Nie był złym człowiekiem. Nie chciał takiego końca. Zacisnął mocno powieki i wziął głęboki oddech. 
- Nie ma innego wyjścia - szepnął sam do siebie. 
Powolnym krokiem podszedł do drzwi. Przyłożył ucho do drewnianej powierzchni. Nasłuchiwał kroków. Podskoczył kiedy nagle zegar wybił północ. "Naprawdę już tak późno?" - zastanowił się. Po raz kolejny dodał sobie otuchy w myślach i sięgnął po błyszczący obiekt leżący na komodzie. Złapał go niepewnie w dłonie i schował za plecami. Zrobi to szybko bez zbędnego przedłużania. Wywołał już wystarczająco dużo cierpień ludziom, których kochał. Przekręcił gałkę, a drzwi zaskrzypiały jakby wiedziały co planuje i chciały ostrzec resztę domowników. Szatyn zręcznie ominął skrzypiące deski i przystanął na środku korytarza. "Od kogo mam zacząć?" - myślał gorączkowo. Z wielkim bólem w sercu, wpełznął do pokoju Nialla. Jego oczy zdążyły się już przyzwyczaić do ciemności, więc bez problemu podszedł do łóżka chłopaka. Czuł jak trzęsą mu się ręce. Żeby nie upuścić ostrego przedmiotu mocniej zacisnął dłoń na rączce. Łzy napływały mu do oczu, rozmazując obraz, a serce dudniło w piersi jakby właśnie przebiegł maraton. Wolną ręką sięgnął do jego twarzy i odgarnął mu włosy z oczu. Pochylił się nad nim cmokając go w czółko. 
- Byłeś dla mnie jak brat - mamrotał do siebie słabym głosem - Zawsze wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć. Przepraszam za to co teraz zrobię, ale musisz mnie zrozumieć. To jedyne wyjście. Obiecuję, że zrobię to szybko i bezboleśnie. Mam nadzieję, że kiedyś mi to wybaczysz. 
Zacisnął uścisk na rączce tak mocno, że aż zbielały my kłykcie. Podniósł dłoń do góry, lecz miał problem z gwałtownym opuszczeniem jej na dół. Stał tak przez dłuższą chwilę. Jego szloch z minuty na minutę stawał się coraz głośniejszy. W końcu się poddał. Zasłonił usta ręką, by zagłuszyć dźwięki płaczu i czym prędzej opuścił pomieszczenie.

***

Dziewczyny poczekały aż wybije północ nim wróciły do domu. Na ich szczęście skrzypienie drzwi wejściowych zagłuszył zegar, stojący w salonie. Usiadły w kółeczku na podłodze, jak miały to w zwyczaju. Jade przytulała mocno Księgę Zaklęć do swojej piersi. Poczekała grzecznie, aż wszystkie wygodnie się usadowią nim zaczęła. 
- Rozpoczynam spotkanie - mruknęła niechętnie i położyła dzieło na środek. 
Jesy przyjrzała się każdej po kolei. Leigh-Anne nerwowo skubała dolną wargę, a Thirlwall bawiła się palcami. One już wiedzą. Szatynka miała wrażenie, że słyszy czyjeś kroki na piętrze, ale nie przejęła się tym zbytnio. To stary dom pełen różnych dziwnych odgłosów. Odgarnęła włosy do tyłu i zabrała głos. 
- Ile wiecie o tym co zdarzyło się w labiryncie? - spytała prosto z mostu. 
- Mniej niż powinnyśmy - mruknęła Pinnock - Wiemy tylko, że Louis na pewno nie poszedł tam sam.
Nelson zrobiła młynka oczami i puściła tą uwagę mimo uszu. Nie potrzeba jej więcej nerwów. Dziewczyny siedziały przez dłuższy czas w kompletnej ciszy przerywanej jedynie przez tykanie zegara i skrzypiące deski. 
- Jak - zaczęła niepewnie Jadey - Jak przeżyłaś?
Jessica uśmiechnęła się od ucha do ucha i spojrzała w górę. 
- Perrie mnie uratowała. Czuwa nad nami. 
Pozostała dwójka przytaknęła. Nagle Lee bez ostrzeżenie otworzyła Księgę. Zainteresowana Jade zerknęła jej przez ramię.
- Czego szukasz? - zapytała cichutko. 
- Zaklęcia.
Jesy zmarszczyła brwi.
- Jakiego zaklęcia?
Dziewczyna fuknęła i odgarnęły niesforne kosmyki włosów do tyłu. 
- Zaklęcia obronnego. Po tym co się stało nie chcę ryzykować życiem tych chłopców - brodą wskazała na piętro. 
- Co masz na myśli? Masz jakiś plan?
Brunetka spojrzała każdej głęboko w oczy.
- Otoczymy ich zaklęciem obronnym, a same odbijemy Zayna. 
- Niby jak chcesz to zrobić? - syknęła Nelson.
- Jeszcze nie wiem, ale musimy coś wymyślić. Tylko my mamy wystarczająco dużo mocy, by wygrać tę grę. 
- Dobrze wiesz, że to niemożliwe. Zginiemy!
- Nawet jeśli to może chociaż uda nam się uratować ich!
Zapadła głucha cisza. 
- Zgadzam się z Leigh-Anne - szepnęła Thirlwall. 
- To jak Jess? Wchodzisz w to?
Szatynka przygryzła wargę, lecz mimo wszystko przytaknęła. 

***

Pierwsze co zrobił Louis po powrocie do swojego pokoju to rzucił nożem o ścianę. Przedmiot wydał z siebie głuchy dźwięk, kiedy upadł na ziemię. Chłopak wplótł palce w kosmyki swoich kasztanowych włosów i zaczął delikatnie ciągnąć się za nie. Coraz mocniej i mocniej. Chciał zatracić się w tym bólu, których teraz odczuwał. Ból pomagał mu zapomnieć. Lecz nie starczyło mu to na długo. Warknął zdenerwowany i pobiegł do łazienki. Tam znalazł czyjąś maszynkę do golenia i szybko zaczął ją rozkładać na części pierwsze, by znaleźć coś czego tak bardzo pożądał. Kiedy nareszcie żyletka z delikatnym brzdękiem spadła na porcelanę, złapał ją ostrożnie w dłonie. Przysiadł na wannie i obracając ostry przedmiot między palcami, obserwował jak błyszczy w blasku światła rzucanego przez lichą żarówkę. Wiedział, że nie mógł zrobić tego tutaj. Zbyt wielkie prawdopodobieństwo zostania nakrytym, więc pod osłoną nocy ponownie wrócił do swojego pokoju. Tam usiadł na brzegu łóżka. Odłożył ostrze na nocną szafkę i podciągnął rękaw. Przystawił dwa palce do nadgarstka, sprawdzając swój puls. Delikatny ruch, który wyczuwał pod opuszkami palców był dla niego dziwnie kojący. Siedział tak przez dłuższą chwilę zafascynowany krwią płynącą w jego żyłach. Przygryzł wargę i niepewnie spojrzał na żyletkę. Czy naprawdę był gotowy posunąć się, aż do tego? Gwałtownie się podniósł i podszedł do lustra. Lecz był jeden problem. W lustrze nic się nie odbijało. Chłopak zmarszczył brwi zdezorientowany, kiedy nagle powierzchnia lustra poruszyła się niczym woda lekko dotknięta palcem, a po niedługiej chwili zza drugiej strony wyłoniła się ręką. Szatyn przyglądał się jej przez dłuższy czas, próbując zrozumieć czy to zaproszenie czy wręcz przeciwnie, lecz mimo wszystko bez wahania złapał ją i został wciągnięty do środka zwierciadła. Lekko się zachwiał i trochę zajęło mu nim znów odzyskał równowagę. Dopiero wtedy odważył się podnieść wzrok. Przed nim stała piękna, ubrana na biało dziewczyna. Jej złociste włosy układały się falami na ramionach, a w jej błękitnych oczach można było dostrzec radosne ogniki. 
- Perrie?
Blondynka uśmiechnęła się, ukazując rządek bialutkich zębów. 
- Cześć Lou, dawno cię nie widziałam. 
Zaniepokojony młodzieniec rozejrzał się wkoło. Wszędzie znajdowała się nieskazitelna biel.
- Gdzie my jesteśmy?
- Chodzi ci o to? - rozłożyła dłonie - To nowy wymiar, który stworzyłam specjalnie, by móc się z tobą porozumieć. 
- Ze mną?
- Tak. Wiem co próbowałeś zrobić dziś w nocy. 
Chłopak spuścił wzrok. 
- Nie obwiniaj się. Lily jest dobrą manipulantką, ale muszę cię ostrzec. Nawet gdybyś zdobył się na odwagę i zabił wszystkich i tak nie pozwoliła, by wam być razem. 
- Dlaczego? Skąd jesteś tego taka pewna?
Edwards uśmiechnęła się pokrzepiająco. 
- Bo jesteśmy dla niej tylko pionkami w tej grze, marionetkami na scenie, które mają zagrać piękne przedstawienie. Ona siedzi na górze pociągając za odpowiednie sznurki, a jej palce są całe ugryzmolone w atramencie, bo pisze tę sztukę na szybko. Ona nie ma skończyć się happy endem, Louis. Im więcej łez i krwi spłynie przez scenę tym bardziej ona będzie uradowana z tego co stworzyła. 
- Co masz na myśli?
- Życie to tragedia z elementami komedii byś nie zrezygnował z tej roli. 
Dziewczyna nagle spojrzała za siebie. Szatyn nie wiedział co tam zobaczyła, przecie za nią była tylko kolejna biała przestrzeń, jednak Perrie wydawała się bardzo tym poruszona. 
- Nie mogę cię narażać - szybko przeszła do sedna sprawy - Uratuję Zayna, ale musisz mi obiecać, że zejdziesz ze sceny Louis. Zerwij sznurki i przestań być jej marionetką. Bo ta sztuka ma się skończyć dobrze dla niej, nie dla ciebie. A teraz musisz już iść. 
Zaczęła popychać Tomlinsona z powrotem do jego pokoju, ku jego rozczarowaniu. Liczył na coś więcej. Nim blondynka całkiem zniknęła, powiedziała jeszcze:
- Obiecaj mi, że po tym wszystkim zajmiesz się Jesy.

***

Nelson wiedziała, że coś jest nie tak. Czuła to jak tylko Louis wszedł dzisiaj do kuchni, by zjeść z nimi śniadanie. Zdawała sobie sprawę, że to co robi nie jest do końca moralne, ale próbowała zepchnąć to na sam dół swojej podświadomości. Nie miała innego wyboru. Teraz myszkowała w szufladach szatyna, próbując znaleźć cokolwiek co powiedziałoby jej co się dzieje. Przysięgłaby, że widziała już każdy skrawek pokoju i nic. Przeklęła siarczyście pod nosem. Liczyła na to, że tu znajdzie odpowiedź. Już miała opuszczać pomieszczenie z wielkim rozczarowaniem kiedy nagle coś zabłyszczało na szafce nocnej. Dziewczyna podeszła bliżej z nieukrywaną ciekawością. Odepchnęła na bok kilka pustych kartek, które przysłaniały mały obiekt. Spojrzała ze zgrozą na żyletkę, leżącą jak gdyby nigdy nic przy łóżku. Ostrożnie złapała ją w palce, doglądając ją z każdej strony, próbując znaleźć jakiekolwiek ślady krwi. Była czysta. Co jednak dalej jej nie uspokajało. Przygryzła wargę. Zawsze mogła użyć na chłopaku zaklęcia prawdomówności, ale wiedziała, że wywołuje to przeraźliwy ból, a do tego dopuścić nie chciała. Szatynka zerknęła na zegarek. Minęło piętnaście minut. To znaczy, że zostało jej kolejne piętnaście, by rozwiązać całą tą zagadkę. Ponownie zajrzała do szuflad. W tym czasie w salonie Jade i Leigh-Anne za pomocą zaklęcia kontrolującego umysł trzymały chłopców na dole. Dziewczyny miały tylko pół godziny na to, by znaleźć informacji jakich potrzebują. Po tym czasie czar ten mógł wywołać nieodwracalne zmiany w pracy mózgu. Jesy potarła sobie brodę. Nagle rzuciła się na ziemię i zajrzała pod łóżko. Tam zobaczyła jakąś figurkę. Bez żadnych zahamować, sięgnęła po przedmiot. Omal nie krzyknęła, gdy spod posłania wyciągnęła zabawkę. Porcelanową lalkę, którą dostała dokładnie dwudziestego piątego grudnia tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego dziewiątego roku. Nelson ledwo wstała, biorąc pod uwagę to jak bardzo trzęsły się jej kolana. Podeszła do lustra. Otworzyła buzię, wystawiając język i delikatnie, by nie wywołać u siebie wymiotów, włożyła swój palec wskazujący tak daleko jak tylko mogła. Zacisnęła mocno powieki, kiedy poczuła pod opuszkami palców szwy.

poniedziałek, 26 grudnia 2016

Rozdział 8

25 grudnia 1989r. 

Cytat na dziś:
"Wyobraźnia to drugie imię obłędu"

Ona mi ją zabrała! Nie mogę powstrzymać moich łez. Jedyne co ma dla mnie znaczenie, jedyna osoba, która trzyma mnie przy życiu, została mi odebrana. Twierdzi, że schowała ją dla mnie, ale dobrze wiem, że to nie prawda. Perrie jest monetą przetargową. Lily jest świadoma jaki ból mi tym sprawiła. Podobno dzięki cierpieniu stajesz się silniejszy. Teraz będę musiała się tego przekonać. Dziewczyny uznały, że Pezz uciekła. One też zamierzają opuścić dom. Nie mogę im na to pozwolić. Wiem co się stanie jak to zrobią. Ich życie jest w moich rękach. Dzisiaj o północy mam pójść na strych. Tam dostanę zadanie, które pozwoli mi zrozumieć tę grę. Od ostatniego czasu miałam więcej koszmarów, lecz wszystkie kończą się tak samo. Naszą śmiercią. Chce mnie zastraszyć. Udało jej się. Boję się spojrzeć w lustro. Boję się, że zobaczę tam kogoś innego. Cały czas czuję jej wzrok na sobie. Wiem, że jestem obserwowana. Muszę wygrać. Muszę uciec stąd jak najszybciej. Muszę wszystkich uratować. Nie chce żeby którykolwiek z moich koszmarów okazał się prawdą. Nie pozwolę na to. Kiedy tylko wyjdę z tej posesji wyjadę jak najdalej, ale najpierw powiem Perrie co do niej czuję. Wydarzenia ostatnich kilku dni zmusiły mnie do myślenia. Nie napiszę jej listu i nie wyjadę bez wyjaśnień. Powiem jej o tym wszystkim prosto w twarz nie obchodzi mnie to co o mnie pomyśli. Ta miłość jest zakazana. Była taka od początku. Byłam głupia łudząc się, że mamy szansę na bycie razem. Zegar na dole właśnie wybił północ. Cholera! Myślałam, że mam jeszcze trochę czasu. Muszę się pospieszyć. Nie mogę ich zawieść. 
Nie mogę przegrać.
Jesy ☺

***

Zayn miał łzy w oczach, kiedy się obudził. Miał najpiękniejszy sen na świecie. Widział w nim swój ślub z Louisem. Wszystko wydawało się takie realistyczne. Pięknie przyozdobiony ołtarz, oni w cudnych, dopasowanych garniturach. Do teraz w uszach grały mu dzwony kościelne. A potem został przywrócony do rzeczywistości. Mulat przygryzł wewnętrzną część policzka. Obok niego była marna kopia jego ukochanego, która z dnia na dzień stawała się coraz bardziej szkaradna. Jego cera stawała się coraz bardziej ziemista, oczy straciły jakikolwiek blask, a włosy wypadały garściami. Chciał prawdziwego Tomlinsona. Chciał móc wtulić się w jego ciepły tors. Chciał móc wreszcie ucałować jego wargi. Brunet uderzył pięścią w pościel. 
- Lily! - zawołał. 
Poczekał chwilę, jednak nie otrzymał odpowiedzi. 
- Lily! LILY! Chodź tutaj!
Dalej nic. Wstał z łóżka, uważając by nie wplątać się w kołdrę i zaczął walić pięściami w ścianę. 
- Wypuść mnie stąd! Jak chcę z powrotem do moich przyjaciół! Wypuść mnie, słyszysz?!
Czuł jak łzy zbierają mu się pod powiekami. Przyłożył czoło do zimnej ściany, pozwalając sobie na chwilę słabości. Nagle poczuł jak ktoś ostro odciąga go od zimnej faktury. Przed nim stała kopia jego chłopaka, wyglądająca okropnie. Skóra pełna paskudnych purpurowo-zielonych żył, jakby zaczęła pękać, a niektóre jej płaty zaczęły odpadać. Jego oczy były przekrwione. Malik poczuł dreszcz na plecach, patrząc się na stwora przed sobą. Teraz nie przypominał już nikogo. Pokój za nim nagle wydawał się czarny, choć jeszcze chwilę temu był śnieżnobiały. 
- Uspokój się - powiedział potwór. 
Po raz pierwszy w życiu kreatura dziewczynki przemówiła i w tym momencie Zayn zrozumiał czemu przez tak długi czas milczał.. Jego głos był niski i cichy, wzbudzający w nim strach i poczucie niepewności. Już miał się poddawać, ale potem przypomniał sobie o swoim prawdziwym Louisie, który na niego czeka, więc wziął głęboki oddech. 
- Chcę do Louisa. Teraz. 
Z pokoju wyłoniła się Lily, która była oświetlana dziwną poświatą. Spojrzała się na mulata i zacmokała, kiwając głową na boki. 
- Myślałam, że będziesz bardziej wdzięczny, ale dobrze. Zagramy w grę. Jeśli wygrasz puszczam cię wolno. Zgoda? - Jej oczy zaświeciły.
- Zgoda - brunet bez zawahania przyjął wyzwanie, jeszcze nie wiedząc w co się pakuje. 

***

Jesy siedziała na swoim łóżku. W dłoniach trzymała kartkę z wierszykiem, próbując go rozszyfrować. 
- Miłości gorzki smak dziś rozdzielił was. Płaczesz, bo jego brak a zegar wybija ci czas - czytała na głos. - Zegar wybija ci czas...
Jej wzrok powędrował do okna. Noc była bezchmurna. Poświata księżyca delikatnie oświetlała jej pokój. W domu było tak głucho, że była pewna iż słyszy tykanie zegara znajdującego się w salonie. 
- Zegar wybija ci czas... - powtórzyła. 
Nagle jej oczy przybrały rozmiar pięćdzięścięcio pensówki. Wyszła z pokoju, starając się być jak najciszej. Zgrabnie ominęła wszystkie trzeszczące deski w podłodze nim doszła do schodów. Zeszła bezszelestnie do dużego pokoju i od razu podeszła do kominka skąd zdjęła stary, zabytkowy czasomierz. Czterdzieści minut do północy. Poczuła jak zimny pot spływa jej po karku. Zaczęła gorączkowo myśleć nad zagadką. Miała niecałą godzinę na jej rozwiązanie. Jej przemyślenia przerwał dźwięk kroków, dochodzący z góry. Ktoś jeszcze schodził na dół. Przyczaiła się za ścianą. Postać miała ze sobą jakieś źródło światła, które odbijało się na tapecie. Szatynce mocno kołatało serce w piersi. Bała się najgorszego. Już miała atakować, kiedy usłyszała dobrze znany głos:
- Kto tam?
Odetchnęła z ulgą i wyszła przyjacielowi na przeciw. 
- To tylko ja. 
Szatyn również odetchnął i kiedy tylko dosięgnął do dziewczyny, przytulił ją jak najmocniej. 
- Co tu robisz o tej porze? - szepnął.
- O to samo mogłabym spytać ciebie. 
Chłopak przygryzł dolną wargę i spuścił wzrok. Nelson zauważyła, że trzymał świeczkę gołą ręką, na którą cały czas spada gorący wosk. Zmarszczyła brwi. 
- Gdzie idziesz? - zadała pytanie, starając się by ton jej głosu wydał się ostry. 
Tomlinson spojrzał jej prosto w oczy
- Za domem rośnie trujący bluszcz, a za nim coś jest. Idę go uratować, Jess. 
- To niebezpieczne. Nie pozwolę ci tam iść samemu. 
- Więc chodź ze mną - Louis posłał jej błagalne spojrzenie. - Wiesz jak to jest, prawda? Kiedy ktoś zabiera ci to jedną jedyną osobę, na której ci zależy. Przeżyłaś to. Tylko ty wiesz co czuję. Czułaś to samo kiedy zabrano ci Perrie, mam rację? Jesteś jedyną osobą, która może mi pomóc. Proszę zrób to dla mnie, dla niego. Dla nas. 
Jesy przełknęła głośno ślinę. Odwróciła się jeszcze raz w stronę zegara. Zostało pół godziny. 
- Lepiej się pospieszmy czasu mamy coraz mniej. 

***

Kiedy tylko wyszli z domu świeczka chłopaka zgasła pod wpływem wiatru. 
- Spodziewałem się tego - mruknął i wyjął latarkę z torby. 
Para przez dłuższy czas szła w ciszy. Czuli na sobie presję. Obydwoje mieli gulę w gardle i oboje strasznie się bali, lecz nie chcieli się do tego przyznać. Musieli podtrzymać maskę. Przejście na tył budynku nie zajęło im wiele czasu. Rzeczywiście tak jak mówił szatyn znajdował się tam wysoki dziko rosnący trujący bluszcz. 
- Co robimy? - spytała się szatynka. 
- Tam jest coś w rodzaju wejścia - odezwał się Tomlinson, wskazując palcem gdzieś na lewo - Wydaje mi się, że to coś na kształt labiryntu. 
Dziewczyna przytaknęła. Kiedy tylko weszli do labiryntu, roślina zamknęła im jedyną drogę ucieczki. Jesy pisnęła wystraszona. 
- To pułapka. 
Z oddali usłyszeli śmiech, a po chwili z jednego z korytarzy wyłoniła się dziewczynka. 
- Gdzie wasze amulety moi przyjaciele? Pozwólcie, że coś wam powiedzieć się ośmielę. Ta gra jest na czas, a wygrać może tylko jedno z was - powiedziała i rozpłynęła się na ich oczach. 
Para przełknęła głośno ślinę.
- Nie możemy się rozdzielić Jesy...
- Sam słyszałeś. Wygra tylko jedno. Musimy się rozdzielić.
Szatyn mocno wtulił się w przyjaciółkę. Nawet nie starał się ukryć faktu, że płakał. 
- Jesy proszę. Nie zostawiaj mnie. 
Nelson odsunęła się od niego. Delikatnie podniosła jego twarz ku górze, by spojrzał jej prosto w oczy. 
- Musisz to wygrać. Musisz przywołać go z powrotem, Louis. Wierzę, że ci się uda. 
Po czym odwróciła się i weszła w gęstwinę, a trujący bluszcz zrósł przejście. Chłopak otarł łzy z kącików i ruszył przed siebie. Cały czas powtarzał sobie słowa koleżanki. Musiał sprowadzić Zayna z powrotem. Dziarskim krokiem ruszył przed siebie. Co jakiś czas miał wrażenie, że słyszy czyjeś kroki za sobą, lecz bał się odwrócić. 
- Cały czas przed siebie - mamrotał do siebie - Nie odwracaj się do tyłu.
Trząsł się z zimna i ze strachu. Przez bardzo długi czas obwiniał się o to, że zabrał ze sobą Nelson. Powinien jej kazać zostać w domu, gdzie byłaby bezpieczna, lecz im głębiej był w gęstwinie zrozumiał, że druga osoba była tu niezbędna. On cały czas szedł wyznaczonym szlakiem. Nie było tu ślepych zaułków ani innych korytarzy. Co znaczy, że do celu prowadzi tylko jedna droga. Miał wrażenie, że kręci się w kółko. Od jak dawna tu krążę? - zadawał sobie to pytanie całą drogę. Skoro gra miała być na czas, on musiał tam dotrzeć jak najszybciej. 
- Louis... - miał wrażenie, że słyszy jak ktoś z tyłu go woła. - LouLou...
Wszędzie rozpoznał by ten głos. Szybko się odwrócił, lecz nikogo nie zauważył. 
- Zayne... - szepnął, czując że znów zbiera mu się na płacz. 
- Chodź ze mną LouLou... - usłyszał za sobą. 
Tym razem kiedy się odwrócił był pewien, że przed oczami mignęła mu sylwetka ukochanego. 
- Zayn! - krzyknął i pobiegł za nim. 
Droga szła prosto, a na jej końcu szedł powolnym krokiem mulat. Szatyn poczuł jak radość go rozpiera od środka. Kiedy do niego dobiegł, chciał złapać go za ramię, ale coś go powstrzymało. Głosik w jego głowie, który krzyknął: 
"NIE RÓB TEGO"! 
Jego dłoń spadła bezwładnie wzdłuż jego ciała. Nie wiedział co się dzieje. Malik zatrzymał się razem z nim.
- Nie kochasz mnie? - spytał dalej się nie odwracając. 
"TO NIE JEST PRAWDZIWY ZAYN!" - głos w jego głowie dalej krzyczał - "NIE PATRZ MU W OCZY!'
Szatyn dygotał cały. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że mowa jego ukochanego była dziwnie zniekształcona. 
- Nie jesteś prawdziwym Zaynem - stwierdził. 
Wtedy stwór zaczął obracać się w jego kierunku. 
"NIE PATRZ MU W OCZY!"
Tomlinson wziął głęboki oddech i wstrzymał powietrze. Skulił się i mocno zacisnął powieki. Słyszał krzyki, piski. Czuł jak łzy mimowolnie spływają mu po policzkach. Zakrył dłońmi uszy, lecz nawet to nie pomogło, a wrzaski agonii i wołania o pomoc, były jeszcze głośniejsze. Chyba upadł, ale nie wiedział. Skręcało go w żołądku i kręciło mu się w głowie. Miał wrażenie, że zaraz zwymiotuje jeśli to się nie skończy. Powoli zaczynał się dusić jednak za bardzo bał się by wziąć kolejny chałst powietrza. 
"Możesz otworzyć oczy. Jesteś bezpieczny."
Szatyn ociężale podniósł powieki. Znajdował się na polanie. Przed nim stała mała drewniana chatka. Rozejrzał się. Dookoła dalej był trujący bluszcz. 
- Wygrałem - szepnął. 
"Jeszcze nie. Musisz wejść do środka."
Przytaknął, jakby głos z jego głowy mógł go zobaczyć. Miał wrażenie, że kieruje nim jakaś niewidzialna siła, ale nie kwestionował tego. Jeśli to pozwoli mu wygrać, będzie najszczęśliwszy na świecie. Z wolna wszedł do szopy. Nie było tam nic. Długo szukał w poszukiwaniu tego czegoś. I nagle zauważył. Na ścianie była przyczepiona kartka. Szybkim ruchem ją zerwał i przeczytał:

Labirynt już za nami, 
w jaką grę jeszcze zagramy?
Lubię bawić się lalkami,
jaki scenariusz rozgrywamy?
Ta gra chyli się już ku końcowi,
lecz nie mogę pozwolić odejść twojemu kochankowi.
Oni stoją wam na drodze
złam im wszystkim po nodze,
po ręce, palcu i kark.
Patrz jak ulatuje z nich życie,
a będziecie żyli jak w Madrycie.
Wykończ ich na miliony różnych sposobów,
a zrobię z was bogów.
Ty i on, on i ty
czyli razem wy.

Nagle drzwi za nim zatrzasnęły się z hukiem. Serce podskoczyło mu do gardła. Co teraz?
"Nie bój się. Wygrałeś."

***

- A więc to tak skończę - mruknęła Jesy, idąc przed siebie. 
Ręce schowała do kieszeni. Szurała nogami. Czuła, że jej koniec jest już blisko. Westchnęła głośno. 
- Oby Louisowi się udało - powiedziała do siebie. 
Miała wrażenie, że jest dziwnie obojętna jak na kogoś kto idzie na spotkanie ze Stwórcą. Miała wrażenie, że nie jest w labiryncie sama. Że obok niej cały czas jest ktoś jeszcze. Zastanawiała się czy to Tomlinson. Czy to możliwe, że obydwoje przegrają? Czy to rzeczywiście była pułapka? Spojrzała w górę. Zastanawiała się czy chłopak zdąży na czas i co się stanie jak będzie za późno. Miliony myśli krążyło w jej głowie. Tysięcy scenariuszy. Idąc coraz bardziej w gęstwinę zdała sobie sprawę, że kompletnie nie boi się śmierci, boi się tylko tego, że jej śmierć będzie bez znaczenia. Zepchnęła te myśli na samo dno swojej podświadomości. Było już za późno, żeby się wycofać. Zerknęła w górę, na rozgwieżdżone, granatowe niebo. Czy Perrie mnie teraz widzi? - pomyślała - Czy po tym wszystkim spędzę wieczność razem z nią? Szatynka westchnęła ciężko i spuściła wzrok. Zmarszczyła brwi kiedy zobaczyła, że na ziemi jest wyryty jakiś napis. Odwróciła się. Żeby to przeczytać musiała się cofnąć. Zrobiła kilka kroków wstecz i odczytała:
- Skoro udało ci się dojść, aż tu zaraz potwory się zbudzą ze snu...
Podskoczyła kiedy usłyszała przeraźliwy ryk za sobą. Teraz fala strachu uderzyła w nią z podwójną siłą. Zaczęła się modlić w duchu, żeby to wszystko okazało się tylko snem. 
"Jessica..."
Potrząsnęła głową. Z tego wszystkiego zaczynała tracić zmysły. Przysięgłaby, że przed chwilą usłyszała głos Perrie. 
"Jesy..."
I znowu to samo. Raptem coś złapało ją za nadgarstek i zaczęło ciągnąć ją prosto w trujący bluszcz.
- Nie! - krzyknęła i zasłoniła twarz ręką. 
"Kochanie, jesteś bezpieczna."
Dopiero wtedy odważyła się otworzyć oczy. Stała przed samymi drzwiami do domu na wzgórzu. Rozejrzała się na wszystkie strony. Nogi miała jak z waty, a uszach szumiała jej krew. Nie była pewna tego co się właśnie stało. 
- Perrie..? - szepnęła niepewna. 
"Wejdź do środka, skarbie. Nie jesteś bezpieczna na zewnątrz."
- Pezz czy to ty? - głos zaczął jej się łamać. 
Drzwi przed nią zaskrzypiały i otworzyły się na oścież.
"Wracaj do łóżka Jesminda. Jesteście bezpieczni. Obiecuję, że zawsze będę was chronić."
Szatynka poczuła jak łzy spływają jej po policzkach. Złapała za klamkę i zrobiła pierwszy krok, wchodząc do domu. Nim zamknęła za sobą drzwi, szepnęła jeszcze "Kocham Cię".
"Ja też cię kocham Jessica."
I drzwi się za nią zatrzasnęły.



_________________________________________________________________
To jest  chyba jedna z najdłuższych rzeczy jaką napisałam...
8 stron moi państwo, 8 stron!
Jak zaczęłam to pisać to ledwo miałam 500 słów po połowie, a tu proszę! Włączyłam playlistę i już poszło lepiej 😁
Rozdział długi, dużo akcji, trochę zagmatwany...
Czy wszyscy nadążają? 
Mam taką nadzieję i do zobaczenia 

Kocham Was ❤