poniedziałek, 26 grudnia 2016

Rozdział 8

25 grudnia 1989r. 

Cytat na dziś:
"Wyobraźnia to drugie imię obłędu"

Ona mi ją zabrała! Nie mogę powstrzymać moich łez. Jedyne co ma dla mnie znaczenie, jedyna osoba, która trzyma mnie przy życiu, została mi odebrana. Twierdzi, że schowała ją dla mnie, ale dobrze wiem, że to nie prawda. Perrie jest monetą przetargową. Lily jest świadoma jaki ból mi tym sprawiła. Podobno dzięki cierpieniu stajesz się silniejszy. Teraz będę musiała się tego przekonać. Dziewczyny uznały, że Pezz uciekła. One też zamierzają opuścić dom. Nie mogę im na to pozwolić. Wiem co się stanie jak to zrobią. Ich życie jest w moich rękach. Dzisiaj o północy mam pójść na strych. Tam dostanę zadanie, które pozwoli mi zrozumieć tę grę. Od ostatniego czasu miałam więcej koszmarów, lecz wszystkie kończą się tak samo. Naszą śmiercią. Chce mnie zastraszyć. Udało jej się. Boję się spojrzeć w lustro. Boję się, że zobaczę tam kogoś innego. Cały czas czuję jej wzrok na sobie. Wiem, że jestem obserwowana. Muszę wygrać. Muszę uciec stąd jak najszybciej. Muszę wszystkich uratować. Nie chce żeby którykolwiek z moich koszmarów okazał się prawdą. Nie pozwolę na to. Kiedy tylko wyjdę z tej posesji wyjadę jak najdalej, ale najpierw powiem Perrie co do niej czuję. Wydarzenia ostatnich kilku dni zmusiły mnie do myślenia. Nie napiszę jej listu i nie wyjadę bez wyjaśnień. Powiem jej o tym wszystkim prosto w twarz nie obchodzi mnie to co o mnie pomyśli. Ta miłość jest zakazana. Była taka od początku. Byłam głupia łudząc się, że mamy szansę na bycie razem. Zegar na dole właśnie wybił północ. Cholera! Myślałam, że mam jeszcze trochę czasu. Muszę się pospieszyć. Nie mogę ich zawieść. 
Nie mogę przegrać.
Jesy ☺

***

Zayn miał łzy w oczach, kiedy się obudził. Miał najpiękniejszy sen na świecie. Widział w nim swój ślub z Louisem. Wszystko wydawało się takie realistyczne. Pięknie przyozdobiony ołtarz, oni w cudnych, dopasowanych garniturach. Do teraz w uszach grały mu dzwony kościelne. A potem został przywrócony do rzeczywistości. Mulat przygryzł wewnętrzną część policzka. Obok niego była marna kopia jego ukochanego, która z dnia na dzień stawała się coraz bardziej szkaradna. Jego cera stawała się coraz bardziej ziemista, oczy straciły jakikolwiek blask, a włosy wypadały garściami. Chciał prawdziwego Tomlinsona. Chciał móc wtulić się w jego ciepły tors. Chciał móc wreszcie ucałować jego wargi. Brunet uderzył pięścią w pościel. 
- Lily! - zawołał. 
Poczekał chwilę, jednak nie otrzymał odpowiedzi. 
- Lily! LILY! Chodź tutaj!
Dalej nic. Wstał z łóżka, uważając by nie wplątać się w kołdrę i zaczął walić pięściami w ścianę. 
- Wypuść mnie stąd! Jak chcę z powrotem do moich przyjaciół! Wypuść mnie, słyszysz?!
Czuł jak łzy zbierają mu się pod powiekami. Przyłożył czoło do zimnej ściany, pozwalając sobie na chwilę słabości. Nagle poczuł jak ktoś ostro odciąga go od zimnej faktury. Przed nim stała kopia jego chłopaka, wyglądająca okropnie. Skóra pełna paskudnych purpurowo-zielonych żył, jakby zaczęła pękać, a niektóre jej płaty zaczęły odpadać. Jego oczy były przekrwione. Malik poczuł dreszcz na plecach, patrząc się na stwora przed sobą. Teraz nie przypominał już nikogo. Pokój za nim nagle wydawał się czarny, choć jeszcze chwilę temu był śnieżnobiały. 
- Uspokój się - powiedział potwór. 
Po raz pierwszy w życiu kreatura dziewczynki przemówiła i w tym momencie Zayn zrozumiał czemu przez tak długi czas milczał.. Jego głos był niski i cichy, wzbudzający w nim strach i poczucie niepewności. Już miał się poddawać, ale potem przypomniał sobie o swoim prawdziwym Louisie, który na niego czeka, więc wziął głęboki oddech. 
- Chcę do Louisa. Teraz. 
Z pokoju wyłoniła się Lily, która była oświetlana dziwną poświatą. Spojrzała się na mulata i zacmokała, kiwając głową na boki. 
- Myślałam, że będziesz bardziej wdzięczny, ale dobrze. Zagramy w grę. Jeśli wygrasz puszczam cię wolno. Zgoda? - Jej oczy zaświeciły.
- Zgoda - brunet bez zawahania przyjął wyzwanie, jeszcze nie wiedząc w co się pakuje. 

***

Jesy siedziała na swoim łóżku. W dłoniach trzymała kartkę z wierszykiem, próbując go rozszyfrować. 
- Miłości gorzki smak dziś rozdzielił was. Płaczesz, bo jego brak a zegar wybija ci czas - czytała na głos. - Zegar wybija ci czas...
Jej wzrok powędrował do okna. Noc była bezchmurna. Poświata księżyca delikatnie oświetlała jej pokój. W domu było tak głucho, że była pewna iż słyszy tykanie zegara znajdującego się w salonie. 
- Zegar wybija ci czas... - powtórzyła. 
Nagle jej oczy przybrały rozmiar pięćdzięścięcio pensówki. Wyszła z pokoju, starając się być jak najciszej. Zgrabnie ominęła wszystkie trzeszczące deski w podłodze nim doszła do schodów. Zeszła bezszelestnie do dużego pokoju i od razu podeszła do kominka skąd zdjęła stary, zabytkowy czasomierz. Czterdzieści minut do północy. Poczuła jak zimny pot spływa jej po karku. Zaczęła gorączkowo myśleć nad zagadką. Miała niecałą godzinę na jej rozwiązanie. Jej przemyślenia przerwał dźwięk kroków, dochodzący z góry. Ktoś jeszcze schodził na dół. Przyczaiła się za ścianą. Postać miała ze sobą jakieś źródło światła, które odbijało się na tapecie. Szatynce mocno kołatało serce w piersi. Bała się najgorszego. Już miała atakować, kiedy usłyszała dobrze znany głos:
- Kto tam?
Odetchnęła z ulgą i wyszła przyjacielowi na przeciw. 
- To tylko ja. 
Szatyn również odetchnął i kiedy tylko dosięgnął do dziewczyny, przytulił ją jak najmocniej. 
- Co tu robisz o tej porze? - szepnął.
- O to samo mogłabym spytać ciebie. 
Chłopak przygryzł dolną wargę i spuścił wzrok. Nelson zauważyła, że trzymał świeczkę gołą ręką, na którą cały czas spada gorący wosk. Zmarszczyła brwi. 
- Gdzie idziesz? - zadała pytanie, starając się by ton jej głosu wydał się ostry. 
Tomlinson spojrzał jej prosto w oczy
- Za domem rośnie trujący bluszcz, a za nim coś jest. Idę go uratować, Jess. 
- To niebezpieczne. Nie pozwolę ci tam iść samemu. 
- Więc chodź ze mną - Louis posłał jej błagalne spojrzenie. - Wiesz jak to jest, prawda? Kiedy ktoś zabiera ci to jedną jedyną osobę, na której ci zależy. Przeżyłaś to. Tylko ty wiesz co czuję. Czułaś to samo kiedy zabrano ci Perrie, mam rację? Jesteś jedyną osobą, która może mi pomóc. Proszę zrób to dla mnie, dla niego. Dla nas. 
Jesy przełknęła głośno ślinę. Odwróciła się jeszcze raz w stronę zegara. Zostało pół godziny. 
- Lepiej się pospieszmy czasu mamy coraz mniej. 

***

Kiedy tylko wyszli z domu świeczka chłopaka zgasła pod wpływem wiatru. 
- Spodziewałem się tego - mruknął i wyjął latarkę z torby. 
Para przez dłuższy czas szła w ciszy. Czuli na sobie presję. Obydwoje mieli gulę w gardle i oboje strasznie się bali, lecz nie chcieli się do tego przyznać. Musieli podtrzymać maskę. Przejście na tył budynku nie zajęło im wiele czasu. Rzeczywiście tak jak mówił szatyn znajdował się tam wysoki dziko rosnący trujący bluszcz. 
- Co robimy? - spytała się szatynka. 
- Tam jest coś w rodzaju wejścia - odezwał się Tomlinson, wskazując palcem gdzieś na lewo - Wydaje mi się, że to coś na kształt labiryntu. 
Dziewczyna przytaknęła. Kiedy tylko weszli do labiryntu, roślina zamknęła im jedyną drogę ucieczki. Jesy pisnęła wystraszona. 
- To pułapka. 
Z oddali usłyszeli śmiech, a po chwili z jednego z korytarzy wyłoniła się dziewczynka. 
- Gdzie wasze amulety moi przyjaciele? Pozwólcie, że coś wam powiedzieć się ośmielę. Ta gra jest na czas, a wygrać może tylko jedno z was - powiedziała i rozpłynęła się na ich oczach. 
Para przełknęła głośno ślinę.
- Nie możemy się rozdzielić Jesy...
- Sam słyszałeś. Wygra tylko jedno. Musimy się rozdzielić.
Szatyn mocno wtulił się w przyjaciółkę. Nawet nie starał się ukryć faktu, że płakał. 
- Jesy proszę. Nie zostawiaj mnie. 
Nelson odsunęła się od niego. Delikatnie podniosła jego twarz ku górze, by spojrzał jej prosto w oczy. 
- Musisz to wygrać. Musisz przywołać go z powrotem, Louis. Wierzę, że ci się uda. 
Po czym odwróciła się i weszła w gęstwinę, a trujący bluszcz zrósł przejście. Chłopak otarł łzy z kącików i ruszył przed siebie. Cały czas powtarzał sobie słowa koleżanki. Musiał sprowadzić Zayna z powrotem. Dziarskim krokiem ruszył przed siebie. Co jakiś czas miał wrażenie, że słyszy czyjeś kroki za sobą, lecz bał się odwrócić. 
- Cały czas przed siebie - mamrotał do siebie - Nie odwracaj się do tyłu.
Trząsł się z zimna i ze strachu. Przez bardzo długi czas obwiniał się o to, że zabrał ze sobą Nelson. Powinien jej kazać zostać w domu, gdzie byłaby bezpieczna, lecz im głębiej był w gęstwinie zrozumiał, że druga osoba była tu niezbędna. On cały czas szedł wyznaczonym szlakiem. Nie było tu ślepych zaułków ani innych korytarzy. Co znaczy, że do celu prowadzi tylko jedna droga. Miał wrażenie, że kręci się w kółko. Od jak dawna tu krążę? - zadawał sobie to pytanie całą drogę. Skoro gra miała być na czas, on musiał tam dotrzeć jak najszybciej. 
- Louis... - miał wrażenie, że słyszy jak ktoś z tyłu go woła. - LouLou...
Wszędzie rozpoznał by ten głos. Szybko się odwrócił, lecz nikogo nie zauważył. 
- Zayne... - szepnął, czując że znów zbiera mu się na płacz. 
- Chodź ze mną LouLou... - usłyszał za sobą. 
Tym razem kiedy się odwrócił był pewien, że przed oczami mignęła mu sylwetka ukochanego. 
- Zayn! - krzyknął i pobiegł za nim. 
Droga szła prosto, a na jej końcu szedł powolnym krokiem mulat. Szatyn poczuł jak radość go rozpiera od środka. Kiedy do niego dobiegł, chciał złapać go za ramię, ale coś go powstrzymało. Głosik w jego głowie, który krzyknął: 
"NIE RÓB TEGO"! 
Jego dłoń spadła bezwładnie wzdłuż jego ciała. Nie wiedział co się dzieje. Malik zatrzymał się razem z nim.
- Nie kochasz mnie? - spytał dalej się nie odwracając. 
"TO NIE JEST PRAWDZIWY ZAYN!" - głos w jego głowie dalej krzyczał - "NIE PATRZ MU W OCZY!'
Szatyn dygotał cały. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że mowa jego ukochanego była dziwnie zniekształcona. 
- Nie jesteś prawdziwym Zaynem - stwierdził. 
Wtedy stwór zaczął obracać się w jego kierunku. 
"NIE PATRZ MU W OCZY!"
Tomlinson wziął głęboki oddech i wstrzymał powietrze. Skulił się i mocno zacisnął powieki. Słyszał krzyki, piski. Czuł jak łzy mimowolnie spływają mu po policzkach. Zakrył dłońmi uszy, lecz nawet to nie pomogło, a wrzaski agonii i wołania o pomoc, były jeszcze głośniejsze. Chyba upadł, ale nie wiedział. Skręcało go w żołądku i kręciło mu się w głowie. Miał wrażenie, że zaraz zwymiotuje jeśli to się nie skończy. Powoli zaczynał się dusić jednak za bardzo bał się by wziąć kolejny chałst powietrza. 
"Możesz otworzyć oczy. Jesteś bezpieczny."
Szatyn ociężale podniósł powieki. Znajdował się na polanie. Przed nim stała mała drewniana chatka. Rozejrzał się. Dookoła dalej był trujący bluszcz. 
- Wygrałem - szepnął. 
"Jeszcze nie. Musisz wejść do środka."
Przytaknął, jakby głos z jego głowy mógł go zobaczyć. Miał wrażenie, że kieruje nim jakaś niewidzialna siła, ale nie kwestionował tego. Jeśli to pozwoli mu wygrać, będzie najszczęśliwszy na świecie. Z wolna wszedł do szopy. Nie było tam nic. Długo szukał w poszukiwaniu tego czegoś. I nagle zauważył. Na ścianie była przyczepiona kartka. Szybkim ruchem ją zerwał i przeczytał:

Labirynt już za nami, 
w jaką grę jeszcze zagramy?
Lubię bawić się lalkami,
jaki scenariusz rozgrywamy?
Ta gra chyli się już ku końcowi,
lecz nie mogę pozwolić odejść twojemu kochankowi.
Oni stoją wam na drodze
złam im wszystkim po nodze,
po ręce, palcu i kark.
Patrz jak ulatuje z nich życie,
a będziecie żyli jak w Madrycie.
Wykończ ich na miliony różnych sposobów,
a zrobię z was bogów.
Ty i on, on i ty
czyli razem wy.

Nagle drzwi za nim zatrzasnęły się z hukiem. Serce podskoczyło mu do gardła. Co teraz?
"Nie bój się. Wygrałeś."

***

- A więc to tak skończę - mruknęła Jesy, idąc przed siebie. 
Ręce schowała do kieszeni. Szurała nogami. Czuła, że jej koniec jest już blisko. Westchnęła głośno. 
- Oby Louisowi się udało - powiedziała do siebie. 
Miała wrażenie, że jest dziwnie obojętna jak na kogoś kto idzie na spotkanie ze Stwórcą. Miała wrażenie, że nie jest w labiryncie sama. Że obok niej cały czas jest ktoś jeszcze. Zastanawiała się czy to Tomlinson. Czy to możliwe, że obydwoje przegrają? Czy to rzeczywiście była pułapka? Spojrzała w górę. Zastanawiała się czy chłopak zdąży na czas i co się stanie jak będzie za późno. Miliony myśli krążyło w jej głowie. Tysięcy scenariuszy. Idąc coraz bardziej w gęstwinę zdała sobie sprawę, że kompletnie nie boi się śmierci, boi się tylko tego, że jej śmierć będzie bez znaczenia. Zepchnęła te myśli na samo dno swojej podświadomości. Było już za późno, żeby się wycofać. Zerknęła w górę, na rozgwieżdżone, granatowe niebo. Czy Perrie mnie teraz widzi? - pomyślała - Czy po tym wszystkim spędzę wieczność razem z nią? Szatynka westchnęła ciężko i spuściła wzrok. Zmarszczyła brwi kiedy zobaczyła, że na ziemi jest wyryty jakiś napis. Odwróciła się. Żeby to przeczytać musiała się cofnąć. Zrobiła kilka kroków wstecz i odczytała:
- Skoro udało ci się dojść, aż tu zaraz potwory się zbudzą ze snu...
Podskoczyła kiedy usłyszała przeraźliwy ryk za sobą. Teraz fala strachu uderzyła w nią z podwójną siłą. Zaczęła się modlić w duchu, żeby to wszystko okazało się tylko snem. 
"Jessica..."
Potrząsnęła głową. Z tego wszystkiego zaczynała tracić zmysły. Przysięgłaby, że przed chwilą usłyszała głos Perrie. 
"Jesy..."
I znowu to samo. Raptem coś złapało ją za nadgarstek i zaczęło ciągnąć ją prosto w trujący bluszcz.
- Nie! - krzyknęła i zasłoniła twarz ręką. 
"Kochanie, jesteś bezpieczna."
Dopiero wtedy odważyła się otworzyć oczy. Stała przed samymi drzwiami do domu na wzgórzu. Rozejrzała się na wszystkie strony. Nogi miała jak z waty, a uszach szumiała jej krew. Nie była pewna tego co się właśnie stało. 
- Perrie..? - szepnęła niepewna. 
"Wejdź do środka, skarbie. Nie jesteś bezpieczna na zewnątrz."
- Pezz czy to ty? - głos zaczął jej się łamać. 
Drzwi przed nią zaskrzypiały i otworzyły się na oścież.
"Wracaj do łóżka Jesminda. Jesteście bezpieczni. Obiecuję, że zawsze będę was chronić."
Szatynka poczuła jak łzy spływają jej po policzkach. Złapała za klamkę i zrobiła pierwszy krok, wchodząc do domu. Nim zamknęła za sobą drzwi, szepnęła jeszcze "Kocham Cię".
"Ja też cię kocham Jessica."
I drzwi się za nią zatrzasnęły.



_________________________________________________________________
To jest  chyba jedna z najdłuższych rzeczy jaką napisałam...
8 stron moi państwo, 8 stron!
Jak zaczęłam to pisać to ledwo miałam 500 słów po połowie, a tu proszę! Włączyłam playlistę i już poszło lepiej 😁
Rozdział długi, dużo akcji, trochę zagmatwany...
Czy wszyscy nadążają? 
Mam taką nadzieję i do zobaczenia 

Kocham Was ❤

1 komentarz:

  1. Jak już pisałam... uwielbiam te przemyślenia Jesy na początku każdego rozdziału. Dają takiego kopa i są mega prawdziwe
    Jeju Zayn co z nim? Biedny naprawdę biedny. Przykro mi
    Rozumiem ból zarówno Jesy jak i Lou bo sama się z nim zmagam i na pewno też zrobiłabym wszystko co w mojej mocy by uratować ukochaną osobę. Szkoda tylko że jedno z nich może wygrać. Aczkolwiek z rozdziału chyba wynika że tej dwójce się udało, tak?
    Chociaż to na pewno nie koniec przeszkód jakie wystąpią na ich drodze. Mimo wszystko mam nadzieję że Zayn i Lou w końcu będą razem szczęśliwi
    Do następnego <3

    OdpowiedzUsuń