piątek, 20 stycznia 2017

Rozdział 10

30 grudnia 1989r.

Cytat na dziś:
"Dziś nie ma takiej zbrodni, której nie mógłby popełnić człowiek w imię wielkiego strachu. Wielki strach zwalnia od wszystkiego i załatwia wszystko. Wielkie rany trzeba leczyć wielkim bólem."



Krew. Wszędzie krew. Na moich rękach, nogach. Leci po mojej brodzie na klatkę piersiową i znika za bawełnianym materiałem mojej sukienki, tworząc wielką plamę.  Włosy kleją mi się od czerwonej cieczy. Czuję jej metaliczny posmak w buzi. Nóż upadł mi na podłogę. Piszczy mi w uszach. Chyba mam omamy, słyszę czyjś krzyk. Co się ze mną dzieje? Czy to przez paraliżujący ból, który odczuwam, czy może jest jakiś inny powód? Zrobiłam to. Zamilkłam na wieki wieków, na amen. Trudno było znaleźć mój język w tej kałuży, ale udało mi się. Schowałam go do szkatułki, którą ukryłam za książkami. Czy to nie urocze? Nie mogę przestać się trząść. Kiedy szukałam języka ktoś nagle wszedł. To była Leigh-Anne. Dokładnie zapamiętałam wyraz jej twarzy, bo po raz pierwszy w życiu nie wyglądała na znudzoną. Była przerażona. Podobało mi się to. Podeszła do mnie. Coś mówiła, ale mi tak strasznie dzwoniło w uszach, że nie mogłam jej usłyszeć. Chciała mnie dotknąć. Jej dotyk był dla mnie bolesny. Jakby ktoś przyłożył mi rozżarzony metal do skóry. Chciałam ją powstrzymać. Nie zauważyłam kiedy to się stało. Nagle zobaczyłam tylko jak ledwo łapie tlen, a z jej ust wypływa krew. Upadła na kolana. Kasłała na podłogę, kolorując ją na czerwono. Spojrzała mi prosto w oczy nim wydała z siebie swój ostatni oddech. Potem spadła na ziemię. NIE WIERZĘ, ŻE ZROBIŁAM JEJ TO TĄ SAMĄ RĘKĄ, KTÓRĄ TERAZ O TYM PISZĘ! Nóż dalej znajdował się głęboko w jej klatce piersiowej. To okrutne, ale liczyłam tylko na to, bym nie uszkodziła serca. Potem odczekałam jeszcze chwilę, by mieć pewność, że już nie żyje. Nie chciałam jej kroić na żywca. Nie znam się na anatomii. Te wszystkie kości, mięśnie, organy. Jestem poetą, nie lekarzem. Chwilę się mocowałam z tym. To zadanie, w myślach, wydawało mi się o wiele prostsze. W końcu udało mi się. Mam jej serce. Tak jak życzyła sobie Lily. Zeszłam na dół. By wygrać moje szczęśliwe zakończenie, muszę mieć dwa organy. Ale znalazłam tam list, w którym Jade napisała, że odchodzi. JAK ONA ŚMIAŁA?! Potrzebuję jej i tego cholernego serca! A co jeżeli teraz Lily będzie musiała zabić i mnie? Zasady były jasne, a ja nie potrafiłam upilnować jednej pieprzonej rzeczy! Słyszę kroki. To pewno Lily. Czekam na mój wyrok, ściskając serce mojej przyjaciółki w dłoni. Ma coś ze sobą, ale nie wiem co to jest. Torba? Nie, to coś innego. O mój Boże! Ona ciągnie zwłoki Jade! Złapała ją! Jeszcze nigdy nie byłam taka radosna! Każe mi wyciąć jej serce. Zrobię to bez problemu. Thirlwall i tak była podłą suką. Nareszcie zobaczę się z Perrie. Będę mogła opuścić ten dom i ucie....



***


Zayn błądził w labiryncie, szukając wyjścia. Choć cały czas szedł przed siebie, nie mógł pozbyć się wrażenia, że ciągle cofa. Wydawało mu się, że był w tym miejscu już z jakieś milion razy. Wysoki żywopłot uniemożliwiał mu zobaczenie czegokolwiek, poza drogą, którą miał przed oczami. Kilka razy słyszał jak ktoś woła jego imię, lecz zwalał to na zmęczenie i strach, który nim zawładnął. Teraz znowu kogoś usłyszał, lecz tym razem rozpoznał głos. Był znajomy. Oddech uwiązł mu w gardle. Szybko zaczął się rozglądać na boki. 
- Louis? - krzyknął, a jego głos poniósł się echem. - Lou?
Doszedł do rozwidlenia dróg, nie przestając wykrzykiwać imienia ukochanego. Nagle, kątem oka, dostrzegł cień po prawej stronie. Czym prędzej pobiegł w tamtym kierunku. Chwilę zajęło mu odnalezienie właściwej drogi, ale w końcu go znalazł.
- Louis - uśmiechnął się, widząc chłopaka. 
Już miał wtulić się w jego ramiona, gdy nagle drogę zastąpiła mu Eleanor, która odepchnęła go. Ledwo złapał równowagę. Mulat przełknął głośno ślinę, nie wiedząc co się dzieje. Nogi miał jak z waty. Bał się, że zaraz zemdleje. Szatyn odwrócił się w jego stronę. Jego przeszywające spojrzenie błękitnych tęczówek, zmierzyło go od góry do dołu. 
- LouLou? - Brunet nie kontrolował swojego głosu. 
Jego chłopak zaśmiał się tylko złowrogo i podszedł do dziewczyny, wpijając się zachłannie w jej usta. Malik poczuł jak wali mu się cały świat, a grunt ucieka spod stóp. Niechciane łzy pchały się do oczu. Zaczął szybko mrugać, próbując je w ten sposób odgonić, lecz to na nic. Po chwili słonawa ciecz torowała sobie drogę wzdłuż jego policzków. Spadała na szyję, aż w końcu na tors, pozostawiając po sobie nieprzyjemne mokre uczucie. Mocno przygryzł wargę. Nie trzeba było długo czekać, aż poczuł metaliczny posmak krwi w ustach. Stał niczym zaczarowany, przyglądając się jak para pogłębia pieszczotę. Ich ręce wędrowały po swoich ciałach, jakby się poznawali. On wsunął jej ręce pod bluzkę, na co ona syknęła i nie chcąc być mu dłużna, dłonią zaczęła masować jego krocze. 
- Nie powinnaś być martwa?
 Brak odpowiedzi. Chłopak dalej się przyglądał. 
        - Już mnie nie kochasz? - wyrwało się nagle z piersi Zayna. 
Ugryzł się w język, kiedy zakochani przerwali i zwrócili na niego swoją uwagę. Calder wydała z siebie wredny chichot, a Tomlinson podszedł do niego wolnym krokiem. 
- Możesz powtórzyć?
Brunet przełknął głośno ślinę i spojrzał w oczy osoby, którą kochał całym sercem, próbując się doszukać wyjaśnień, wytłumaczenia. Niestety nie znalazł w nich nic, poza odbiciem swojego własnego strachu. 
- Czy ty już mnie nie kochasz?
Jego głos zabrzmiał jeszcze żałośniej niż za pierwszym razem. Spuścił wzrok. Nie chciał tego oglądać. Słyszał tylko jak szatynka naśladuje jego piskliwy głosik, śmiejąc się przy tym głośno. Zdziwił się, gdy Louis złapał go za podbródek i zmusił do podniesienia głowy. Jego twarz była tak blisko. Ich oddechy mieszały się ze sobą. Gdybyś któryś z nich ruszył głową o milimetr do przodu ich usta zetknęłyby się. Mulat zaczął coraz szybciej oddychać. Czuł się jakby był pod wodą. Tego wszystkiego było za wiele. Serce kołatało mu w piersi jak gdyby chciało się wydostać na zewnątrz. Szatyn spojrzał mu głęboko w oczy. 
- Nie kocham cię, nie kochałem cię i nie pokocham cię - powiedział bez zająknięcia. 
Po czym zostawił chłopaka i wrócił do dziewczyny, lecz w połowie drogi zatrzymał się, by powiedzieć jeszcze jedno:
- Było fajnie, ale, sory, miałeś być tylko na chwilę.

***

- Zdecydowałyśmy z dziewczynami, że musicie opuścić dom - zadeklarowała Jade przy porannym spotkaniu. 
Chłopcy wyglądali na bardzo zaskoczonych tym obwieszczeniem. Spoglądali po sobie, zdziwieni. 
- Chcesz, żebyśmy tak po prostu odeszli? - upewnił się Liam. 
Szatynka przytaknęła. Zaraz przy jej boku zjawiła się Leigh-Anne. Położyła jej dłoń na ramieniu, starając się dodać otuchy. Obydwie potrzebowały się nawzajem. Zwłaszcza w obecnej sytuacji.
- Nie chciałyście, żebyśmy rozwiązali tą zagadkę? - spytał Niall. 
Pinnock uśmiechnęła się delikatnie w jego kierunku. 
- Już ją rozwiązaliście. Bez was nie udało by się nam wrócić do życia. Jesteśmy wam bardzo za to wdzięczne, dlatego pozwólcie nam uratować wasze życia w podzięce. 
Widać było, że targa nimi jeszcze wiele pytań, lecz w milczeniu skierowali się na górę. Szybko się uporali z pakowaniem. Zdawali sobie sprawę z tego, że dziewczyny robią to tylko  i wyłącznie dla ich dobra. Louis zamknął walizkę i przysiadł na łóżku. Rozejrzał się po pokoju, uświadamiając sobie, że opuszcza go na dobre. Nagle usłyszał cichutkie pukanie. Jego wzrok powędrował na lustro. Po drugiej stronie stała Perrie. Uśmiechnęła się pokrzepiająco. 
- Uratuję go, obiecuję - szepnęła.
Chłopak odwzajemnił uśmiech.
- Wierzę ci - powiedział równie cicho.
Nagle rozległo się pukanie do drzwi, a po chwili do środka wszedł Liam. 
- Czas na nas - mruknął. 
Zabrał walizkę szatyna z jego łóżka. Tomlinson po raz ostatni zerknął na zwierciadło, ale po blondynce nie było ani śladu. 
- Wierzę ci - szepnął i przejechał opuszkami palców po szkle.
Na dole czekali wszyscy, gotowi do drogi. Dziewczyny pożegnały się po kolei ze wszystkimi. Jade szturchnęła Lee łokciem, na co ciemnoskóra odchrząknęła. Zza pleców wyjęła jeszcze jedną walizkę i podeszła z nią do Jesy. 
- To dla ciebie. 
- A po co mi to?
- Musisz pojechać z nimi.
Szatynka zmieszała się. Parsknęła śmiechem, lecz po chwili spoważniała. 
- Chyba nie mówicie poważnie. Chcę zostać!
- Jesy to nie była prośba. Musisz opuścić dom. Proszę, nie utrudniaj nam tego. 
Nelson stała i przyglądała im się przez dłuższą chwilę, jednak w końcu przytaknęła i zabrała bagaż ze sobą. 
- W takim razie chodźmy - powiedziała i wyszła na zewnątrz.

***

Kiedy Jade upewniła się, że ich przyjaciele są wystarczająco daleko od domu, pobiegła do starej sypialni Louisa. Tam czekała na nią Lee oraz Perrie za odbiciem lustra. 
- I? - spytała brunetka.
- Są wystarczająco daleko. 
Dziewczyna przytaknęła, po czym obydwie, jedna po drugiej, weszły do zwierciadła. 
- Czy Jesy pojechała razem z nimi?
To było pierwsze pytanie jakie zadała blondynka. Koleżanki przytaknęły. 
- To dobrze - mruknęła do siebie - Teraz jeszcze raz musimy omówić plan. 
- Nie trzeba - przerwała jej ostro Pinnock - Wybaczcie, ale chcę to zrobić jak najszybiciej. Mam dość bawienia się w kotka i myszkę. Chcę to mieć za sobą. Zginę to zginę, wszystko mi jedno. 
- Zgadzam się z tobą, Leigh - zawtórowała jej Thirlwall - Za długo na to czekałyśmy Pezz. 
Niebieskooka wywróciła oczami, lecz mimo wszystko przytaknęła. 
- Mam tylko nadzieję, że pamiętacie zaklęcie. 
- Quid enim habes ad sanguinem sacrificare - powiedziały obydwie bez trudu. 
- Dobrze, więc zaczynajmy. 

***

Leigh - Anne tworzyła piękny okrąg na podłodze, przy pomocy czarnej farby. W tym czasie Jade rozsypała sól przy drzwiach frontowych. Nie mogła dopuścić, by zaklęcie wydostało się na zewnątrz. Kiedy ciemnoskóra skończyła zawołała do siebie swoją koleżankę. Razem zniosły lustro na dół. Perrie musi wiedzieć kiedy może bezpiecznie wejść do świata Lily. Gdy wszystko było gotowe spojrzały się na siebie. 
- To koniec - mruknęła Pinnock - Teraz albo nigdy. Jesteś gotowa?
Szatynka przytaknęła. Usiadły na krawędzi okręgu, naprzeciwko siebie. Złapały się za ręce. Na środku położyły Księgę Zaklęć na stronie o ochronie, która również została sowicie posypana solą. Thirlwall pomodliła się w myślach. Bała się tego co nastąpi, ale skłamałaby mówiąc, że nie chce tego. Chce i to bardzo. Pragnie zakończyć ten rozdział w swoim życiu. Czy skończy się jej śmiercią, czy nie, nie ma to dla niej znaczenia. Cząstka niej wiedziała, że lepiej umrzeć już teraz. Trudno się przyzwyczajała do zmian, a świat wyglądał teraz zupełnie inaczej niż w jej czasach. Nie była gotowa się z nim zmierzyć. Chciała zamknąć się w swoim małym świecie, gdzie wszystko byłoby takie jak dawniej. Ścisnęła mocniej rękę przyjaciółki. Brunetka natomiast czekała tylko i wyłącznie na moment, w którym będzie mogła stanąć twarzą w twarz z Lily. Liczyła na małe starcie. Wiedziała, że szanse ma marne, ale mimo wszystko zawsze był jakiś cień nadziei, że jej się uda. Że pozbędzie się jej raz na zawsze. Chciała spróbować. Odegrać się za wszystko co jej zrobiła. W tle usłyszała tykanie zegara. Uśmiechnęła się do siebie. Była gotowa. Niezależnie od tego co się stanie. Była przygotowana na każdą ewentualność. Dziewczyny wzięły głęboki oddech i zaczęły recytować:
- Quid enim habes ad sanguinem sacrificare.*
Powtarzały to  jak mantrę. Zamknęły oczy już na początku. Wiedziały, że Lily najpierw będzie chciała je wystraszyć. Nie wiedziały ile spędziły, siedząc na podłodze. Nagle zerwał się silny wiatr, a deski zaczęły trzeszczeć pod czyimś ciężarem. Poczuły czyjąś obecność. 
- Chcę zagrać w grę - powiedział stanowczo słodki, niewinny głosik.
Dziewczyny otworzyły oczy i zobaczyły ją. Wyglądała tak niewinnie. Zaplecione miała dwa warkocze. Jej czarne, lakierowanie buciki stukały niecierpliwie o podłoże. W prawej dłoni trzymała jedną z lalek, które zazwyczaj przyczepiała do drzew. 
- Zagramy w grę - powiedziała Leigh-Anne - Zagramy w chowanego. My się chowamy, ty szukasz. 
- Gdzie reszta? - spytała, omiatając wzrokiem pomieszczenie. 
- Na górze. Już się schowali. 

***

Kiedy tylko Perrie zobaczyła Lily, nie czekała ani chwili dłużej. Szybko przeniosła się do wymiaru, w którym znajdował się labirynt z Zaynem w środku. Od razu wiedziała gdzie szukać chłopaka. W samym sercu. Znajdowała się tam ławka, jedna jedyna. Skierowała się tam bez choćby cienia wątpliwości. Kiedy tylko zobaczyła mulata, który płakał z twarzą ukrytą w dłoniach, doznała dziwnego uczucia. Kiedyś ona siedziała dokładnie w tym miejscu. Płacząc z dokładnie takiego samego powodu. Lily chciała krwi, za wszelką cenę. Chciała oglądać ludzkie cierpienie, a żeby mieć pewność, że dobrze zagrasz tę rolę, sprawiała ci niewyobrażalny ból. Przełknęła głośno ślinę. Pamiętała jak błądziła w tych korytarzach. Jak powoli traciła tu zmysły. Nigdy nie zapomni kiedy zobaczyła jak jej Jesminda obściskuje się z Lee w jednym z korytarz. Przybiegła wtedy właśnie tu. Płakała, wyła i szlochała. Dalej miała psychiczne blizny po wszystkim co się wydarzyło w tym labiryncie. Nie chciała, żeby z brunetem było tak samo. On wycierpiał już wystarczająco. Czas pozwolić mu na odrobinę szczęścia. Prędko do niego podeszła. 
- Zayne.. - szepnęła, kucając. 
Malik podniósł głowę i spojrzał w jej oczy. Karmel spotkał błękit. 
- Perrie, czy to naprawdę ty? 
Jego głos słaby. Dopiero teraz blondynka zauważyła, że chłopak był nienaturalnie blady, a jego włosy straciły dawny blask. 
- Jesteś tu zdecydowanie za długo złotko - zacmokała. 
Wstała i wystawiła ku niemu otwartą dłoń. 
- Chodź ze mną. Wszyscy na ciebie czekają, a Louis umiera z tęsknoty. 
- Louis? Przecież ma Eleanor...
- To nie tak...
- Przestań go bronić! Widziałem na własne oczy! 
Edwards wzięła duży chełst powietrza. Nie miała czasu na pogaduchy. Wiedziała, że dziewczyny nie są w stanie trzymać Lily z dala w nieskończoność. Złapała go mocno za nadgarstek i pociągnęła do góry. 
- Obiecuję, że ci to wszystko wyjaśnię, ale teraz musisz ze mną iść. 
Ciągnąc go za sobą, zaczęła biec do wyjścia z labiryntu. Stanęła na ostatku zielonej trawy i spojrzała się na swojego towarzysza, a potem znów na nicość pod nimi. To wszystko. Ten labirynt był jedyną rzeczą stworzoną w tym wymiarze. 
- Na trzy skaczemy - zadeklarowała. 
- Perrie, Ja...
- 1!
- Pezz, proszę...
- 2!
- Ja naprawdę...
- 3! - krzyknęła i rzuciła w się w przepaść. 
Słyszała krzyki Zayna. Krzyczał dopóki miękko nie wylądowali w jej własnym wymiarze.
- Gdzie ja jestem? - spytał mulat, rozglądając się. 
Wszędzie było biało. Czuł jak pulsuje mu głowa z bólu. Tyle rzeczy działo się naraz. Nie potrafił tego poskładać. Nic nie rozumiał. Ale mimo chciał wyjaśnień. I to natychmiastowych. Wyrwał swój nadgarstek z uścisku blondynki. 
- Co się dzieje do cholery?! - krzyknął. 
- Właśnie uratowałam ci życie - szepnęła dziewczyna - To co widziałeś w labiryncie nie było prawdą. To było tylko coś co miałeś zobaczyć. 
- Dlaczego?
- Od tego zaczyna. Pokazuje ci jak wszyscy się od ciebie odwracają, żebyś miał motyw. 
- Motyw do czego? Możesz wreszcie przestać mówić szyfrem?!
- Motyw do tego, by wydać na nich wyrok śmierci! - wrzasnęła dziewczyna - Czujesz się lepiej?
Brunet zamrugał kilka razy jakby oślepiony niewidzialnym snopem światła. Rzeczywiście czuł się lepiej. Przytaknął nieśmiało. 
- Widzisz? Wiedziała, że to nie wystarcza. Powoli zabierała ci siły, by w ostateczni kazać ci zadecydować. Albo przeżyjesz ty, albo reszta. 
- Skąd tyle wiesz?
Dziewczyna uśmiechnęła się smutno i pozwoliła spać jednej, malutkiej łzie.
- Bo wydałam wyrok na moich przyjaciół. 

***

Louis szedł teraz na samym końcu. Niall z Harry'm prowadzili. Czuł gulę w gardle. Modlił się, by rzeczywiście dziewczynom się powiodło. One były jego jedyną nadzieją. Koło swojego boku miał Liama, który bez marudzenia znosił trzy walizki - swoją, jego i Jesy. Szatynka wyprzedzała go delikatnie. Już z tej odległości mógł wyczuć jej złość i rozdrażnienie. Chwilę im zajęło nim zeszli ze wzgórza. Właśnie wkładali bagaże do bagażnika. Jade i Lee pomyślały praktycznie o wszystkim. Nagle do uszu szatyna doszedł przeraźliwy wrzask. Wrzask Zayna. Czym prędzej zrzucił z siebie koc, którym był opatulony i biegiem pobiegł z powrotem. Miał szczęście, że nikt nie zdążył go zatrzymać. Co jakiś czas potykał się o wystające konary drzew, które chciały go powstrzymać, lecz nie pozwalał im na to. Jego ukochanego się dzieje krzywda i on musi go ochronić. Słyszał krzyki reszty grupy, która biegła za nim. Nie rozglądał się ani nie spoglądał za siebie. Nie miał na to czasu. Gdy nareszcie dobiegł na górę, gwałtownie otworzył drzwi, nie wiedząc co go tam czeka...







*Quid enim habes ad sanguinem sacrificare. - By dalej żyć musisz poświęcić swoją krew.

1 komentarz:

  1. Cytat <3
    Wpis Jesy znów jest fenomenalny a opis krwi i tego wszystkiego to coś co bardzo bardzo lubię
    Szkoda mi Lee..
    Ale na szczęście dziewczyny spięły się w sobie i wykonały ten rytuał więc mam nadzieję, że już wszystko będzie dobrze i nikt nie zginie
    Ta scena z Lou i Eleanor, ugh nienawidzę jej
    Nareszcie Zayn został uratowany, aż mi się cieplej na sercu zrobiło no
    Ale kurde co czeka na Lou w domu?
    Czy to nie koniec przykrości, które spotykają ich w domu na wzgórzu?
    ...
    Muszę wiedzieć

    OdpowiedzUsuń